wtorek, 19 lutego 2019

STORY TIME: STUDIA W ANGLII - WRAŻENIA PO PIERWSZYM SEMESTRZE

Witajcie! Styczeń minął, luty mija, a ja... nic na bloga nie wstawiam. No, to się musi zmienić.
Za mną pierwszy semestr studiów w Anglii, na West London University. Drugi planuję przenieść na przyszły rok, ale na ten temat wypowiem się kiedy indziej. Dziś chciałabym przybliżyć wam jak wyglądał początek moich studiów, co mnie zdziwiło, czego się bałam, a z czym nie mogłam sobie poradzić.

Na początek krótkie wspomnienie poprzednich wakacji, magicznego czasu, kiedy nie wiedziałam jeszcze co mnie czeka :)

















Było miło, a potem przyszedł wrzesień. W pierwszym tygodniu nie miałam żadnych lekcji ale musiałam zarejestrować się w systemie, wypełniając kilka formularzy na komputerze w szkole. Robienie tego zajęło mi trochę za dużo czasu, przez co nie pojawiłam się na spotkaniu klasowym. Dobry start, nie? Na pierwszą lekcję w kolejnym tygodniu się spóźniłam, bo pomyliłam budynki ( moje zajęcia odbywają się w czterech budynkach, rozrzuconych po całym Ealing Broadway, czego nie wiedziałam na początku). Z tego, co mówili mi znajomi z klasy, to stałam się legendą. Podobno ktoś stwierdził, że nie jestem prawdziwą osobą, tylko kimś stworzonym, by uczyć studentów, że nie należy się spóźniać. W sumie, patrząc przez pryzmat czasu, mieli rację, bo chyba nie było lekcji w pierwszym semestrze, na którą bym się nie spóźniła.

Pierwsza lekcja z moją klasą była dla mnie katorgą. Nie to, żeby ktoś był dla mnie niemiły, nic z tych rzeczy. Po prostu nie potrafiłam zrozumieć większości ludzi z mojej klasy. Ich akcenty mi to uniemożliwiały. Przykładowo, mam w klasie trzy osoby z Yorkshire i każda z nich ma inny akcent. Teraz jestem w stanie ich zrozumieć, przynajmniej dopóki nie zaczynają mówić szybko. Wtedy kompletnie nie wiedziałam, co do mnie mówią. To samo było z dziewczynami z Birmingham, Glasgow, Cardiff. Ja sama też strasznie wstydziłam się mówić. Dukałam, jąkałam się, a wypowiedzenie całego zdania zajmowało mi tyle czasu, co cała matura ustna z polskiego. Na szczęście wszyscy byli bardzo wyrozumiali.
A tak wyglądały moje listy słów, których nie rozumiałam lub tych, nad których wymową powinnam pracować.




W pierwszych tygodniach musiałam ciągle prosić nauczycieli o to, by nie mówili tak szybko, bo nie mogłam ich zrozumieć. Niektórzy zapominali o moich prośbach, rozwijając pełną prędkość. Do niektórych się już przyzwyczaiłam, do innych... nie mogę powiedzieć, że zawsze wiem, o czym mówią. Zazwyczaj w takich sytuacjach po prostu kiwam głową, co jakich czas wyrzucając z siebie krótkie " Mhmm". Na szczęście nikt mi nie robi wyrzutów z tego powodu. Z początku się wstydziłam ale teraz otwarcie przyznaję, jak czegoś nie rozumiem i proszę o powtórzenie.

Tak wyglądał mój plan w pierwszym semestrze:






 Mój kurs jest jedynym z tak dużą liczbą godzin, a na nowy semestr jeszcze doszło więcej. Nie mogę powiedzieć, że jest łatwo, bo nie jest. Czasami mieliśmy ledwo 15 minut, by dosłownie przebiec z jednego budynku do drugiego, nie wspominając nawet o czasie na jedzenie. Z piciem nie ma problemu, bo możemy pić w czasie lekcji. Jeśli chodzi o same lekcje- chyba nie ma takiej, której bym nie lubiła. Jasne, są takie, które wolę bardziej od innych albo takie, których sensu do końca nie widzę ale mimo to wszystkie darzę sympatią i doceniam nauczycieli, którzy je prowadzą.

Moi nauczyciele to banda pozytywnych szaleńców. Serio. Każdy z nich jest inny, to są niesamowicie specyficzni ludzie ale tacy, którzy dobrze znają się na swojej robocie. Zajęcia z nimi to ciągły śmiech, żarty i luźna, przyjazna atmosfera. Zaznaczam, że mówię tu tylko o nauczycielach, którzy mnie uczą, nie wiem jak to wygląda na innych kierunkach. Czy miałam jakieś problemy z nauczycielami? Raz się zdarzyło, ale z tym wiąże się dłuższa historia. Otóż konflikt na linii nauczyciel-uczniowie rozpoczął się przez różnicę w sposobie nauczania, do którego przyzwyczajeni są ludzie, a tym, który stosował ów nauczyciel. Nie będę wchodziła w szczegóły, w każdym razie chodziło o to, że uczniowie uważali, że nauczyciel nie może sobie na tak wiele pozwalać. Ja byłam po stronie nauczyciela, bo to, co moi znajomi nazywali "okrutnym traktowaniem" w rzeczywistości było tylko nie cackaniem się z nimi i szczere mówienie im, co jest nie tak.

To chyba to, co mnie tu najbardziej denerwuje. Taka mała rada ode mnie dla tych, którzy uważają, że konstruktywna krytyka jest okej- tutaj nie jest. Nie wiedziałam tego z początku, czym narobiłam sobie wrogów. Nie ważne, co robimy, zawsze musimy mówić o samych pozytywach. To tak jak z zapytaniem " How are you?". Jedyną odpowiedzią jest " Fine". Przykładowo na zajęciach aktorskich, gdy jakaś grupa przygotowuje etiudę i ją przedstawia, jedyny odzew, na jaki może liczyć to ocena w samych superlatywach. Mnie samą to wkurzało i wkurza. Jeśli coś robię źle, to nie chcę słyszeć jak świetnie wykonałam 50 % pracy, skoro drugie pięćdziesiąt zrobiłam okropnie i nawet nie mogę się o tym dowiedzieć!

Uff, to był bardzo długi post. Kolejny pojawi się już niedługo, a w nim postaram się pokazać wam i przybliżyć jak wyglądało moje " zaliczenie" jednego z przedmiotów.
Jeśli chcielibyście dowiedzieć się czegoś konkretnie na jakiś temat albo jeśli macie jakieś pytania odnośnie studiów za granicą, to piszcie je w komentarzach, na wszystko odpowiem. :)

2 komentarze:

  1. Ciekawy post, przeczytałam go z przyjemnością. Fajnie się czyta o takich osobistych przeżyciach :) Kiedyś w sumie trochę chciałam studiować w Anglii, ale jakoś mi to przeszło ... :D
    Pozdrawiam, Popkulturka Osobista

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również pozdrawiam :) Mnie studiowanie w Anglii nie przeszło ale muszę przyznać że jest niesamowicie ciężko.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...