poniedziałek, 18 marca 2019

#3: Herkules - spojlerowa recenzja filmu


Witajcie ludziki ( tak, wracam do ludzików)! Zaczęłam uporządkowywać pliki na moim laptopie i całkiem przypadkiem znalazłam tę oto recenzję filmu "Herkules" z 2014 roku. Stwierdziłam, że co się ma zmarnować, dlatego wrzucam ją na bloga. 



Cofnijmy się więc do 2014 roku i piętnastoletniej Demetrii siadającej do komputera zaraz po powrocie z kina, by napisać...

Nie marnując słów i pięknej białej kartki ,,maszynopisu”, rozpocznę recenzję filmu, na który wybrałam się razem z rodziną trzynastego sierpnia.

,, Herkules” to kolejna reinterpretacja klasycznego mitu. To opowieść o losach Herkulesa wygnanego z Aten i poszukującego ukojenia w walce i byciu najemnikiem. Razem ze swoją ,, Drużyną Pierścienia” zostaje zatrudniony przez dobrego króla Tracji, który później okazuje się być złym władcą. Bohater ma wyszkolić armię, obronić ludność i króla przed domniemanym najeźdźcą. Jak można by się domyślić, udaje mu się. W pewnym momencie jednak bohater zdaje sobie sprawę, że został oszukany, a dobry/zły król sam pragnie podbić inne ziemie oraz ludy i zawładnąć całą Grecją. Postanawia zniweczyć plany byłego pracodawcy. W między czasie dowiaduje się, kto zabił mu rodzinę, poznaje piękną królową i niszczy posąg nienawidzącej go bogini.

Już w pierwszych minutach filmu zostaje nam podany na ekranie jak na talerzu wzór drużyny, który możemy zauważyć również w innych produkcjach takich jak ,, Thor”, ,, Fantastyczna czwórka”, czy też ,, Avengers” . Między kilkoma dzielnymi wojami odnajduje się jedna dzielna wojowniczka, która podbija nasze serca. Pokazuje, że kobieta też potrafi walczyć o swoje, nie poddawać się i równie dobrze jak mężczyźni władać mieczem lub inną bronią.

Grze aktorskiej Dwayne’a Johnsona- filmowego Herkulesa nie można nic zarzucić. Jego rola jest bardzo wiarygodna, choć na twarzy bohatera malują się wciąż te same emocje: radość, gniew, smutek.
Naprawdę bardzo dobrym pomysłem była zmiana koncepcji bohatera antycznego i przedstawienie go jako czułego ojca, któremu rodzinę zabił król Aten zazdrosny o uwielbienie ludu. Dzięki temu bohater nie stał się kolejnym ,, mięśniakiem” pozbawionym uczuć.

Wciąż powstają filmy w technice 3D. Nie wszystkie te efekty są przekonujące, a niektóre niepotrzebne jak w ,,Hobbicie’’. Tym razem nie sprawiły, że film stał się sztuczny, tylko dodały mu uroku. Nie raz, nie dwa nieświadomie widz uchylał się przed strzałą, oszczepem, czy tez ostrymi zębami Lwa Nemejskiego. co sprawia, że adaptacja jest bardziej realistyczna.
Wprowadzenie bohaterów dziecięcych, przedstawienie ich dramatycznych losów oddziałuje na emocje odbiorcy. Wiele brutalnych scen z udziałem dzieci łapie za serce i przypomina, że na wojnie zawsze są ofiary, bardzo często nawet tak bezbronne.
Fabuła luźno traktuje mit jak i samego bohatera. Raz wprawia nas w strach, a raz bawi komizmem sytuacji i postaci. Wróżbita wyczekujący na śmierć, która wcale nie zamierza przyjść tak szybko jest tego przykładem.

Tak naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Są może trzy rzeczy, które nie podobały mi się w filmie. Pierwszym z nich, według mnie najważniejszym, jest zmiana imienia głównego bohatera. Na samym początku narrator mówi, że matka Heraklesa dała mu to imię na cześć bogini Hery. Kiedy jednak zaczyna opowiadać o dorosłym mężczyźnie, zostaje zmienione na rzymskie Herkules i wymawiane przez innych ludzi aż do ostatniej sceny. Podejrzewam, że ma to związek z przywiązaniem się populacji XXI wieku do jego rzymskiej wersji, choć skoro rzecz dzieje się w starożytnej Grecji powinno zostać to pierwsze.
Drugą i ostatnią rzeczą jest ucięty wątek. Wiele osób mogło nie zwrócić na niego uwagi, aczkolwiek ja uważam, że wprowadzenie postaci Resosa, który przez pierwsze pół godziny filmu pojawia się i znika jak Józek z piosenki zespołu Bajm było totalnym niewypałem. Bohater, o którym na początku dowiadujemy się kilku ciekawych rzeczy później zostaje pojmany, związany, wypowiada kilka zdań i znika równie szybko jak się pojawił pozostawiając wielką przepaść niekończącej się historii, której widz nigdy nie pozna.

Oprócz tych dwóch minusów nie wartych ani jednej złotej greckiej drachmy i fabuły prostej jak budowa cepa, film ogląda się bardzo przyjemnie. Myślę, że autorzy, reżyserzy, czy też scenarzyści chcieli przede wszystkim pokazać, że ,, nie trzeba być półbogiem, żeby być bohaterem”, co może być przesłaniem dla ludzi XXI wieku. Polecam tym, którzy nie liczą na arcydzieło zasługujące na Oscara, ale na lekki film przygodowy dla całej rodziny.

8/10

piątek, 15 marca 2019

Break Up Book TAG!!

Hejka ludziki! Zastanawiałam się, o czym powinnam dziś napisać post i koniec końców postanowiłam zrobić Break Up Book TAG, w oryginale wymyślony przez Ashley Shannon, ja go tylko przetłumaczyłam. Nie pytajcie o backstory tej decyzji :D
No, to do dzieła!



1. To koniec- książka, którą przykro ci było kończyć.

" Prawo Mojżesza" przeczytałam w 2016 roku ale wciąż bardzo dobrze pamiętam tę książkę i to, w jakim stopniu zapoznanie się z nią odbiło się echem w moim życiu. Książkę czytałam z zapartym tchem, a zakończenie zszokowało mnie do tego stopnia, że przez kolejne kilka dni chodziłam jak w transie. Nie żartuję. Cieszę się, że wciąż mam tę powieść na półce, bo bardzo chętnie sięgnę po nią jeszcze raz i myślę, że nie będę jej chciała kończyć w takim samym stopniu, jak za pierwszym razem. " Dlatego właśnie ta książka jest taka niesamowita. Nie dość, że jest wciągająca, to mimo wątku paranormalnego wydaje się taka prawdziwa. Mogłoby się wydawać, że jest ona skomplikowana, biorąc pod uwagę ilość wątków i bohaterów, ale to nie do końca prawda. To powieść życiowa i można z niej naprawdę wiele wynieść." - tak właśnie pisałam o niej w mojej recenzji, której pełną wersję możecie znaleźć: TUTAJ

2. Byle przeżyć dzień - książka, w której możesz się zatracić.

Okej, może nie tyle, co zatracić, co wkręcić i przerazić na tyle, że nie mogłam tak łatwo wrócić do prawdziwego świata. Zazwyczaj nie czytam horrorów ale z jakiegoś nieznanego mi już powodu postanowiłam spróbować i chwyciłam " Dom na wzgórzu". To był błąd. To był duży błąd. Ta historia przeraziła mnie nie na żarty ale nie potrafiłam się oderwać i dotrwałam do końca..., a potem nie wychodziłam spod kołdry przez kilka godzin. Moja przeklęta głupota! :D Pełną recenzję znajdziecie TUTAJ.

3. Smutna i ckliwa- książka, która była smutna ale to właśnie w niej pokochałeś. 

" Dag, córka Kasi" to książka nienależąca do kategorii " lekkie, łatwe i przyjemne". Jeśli chcecie po nią sięgnąć, przygotujcie się na ból, krew i łzy, bo życie głównej bohaterki nie rozpieszczało, a szczęścia w nim było tyle co kot napłakał. Mimo to książka jest po prostu doskonała i ani trochę ckliwa. Była to jedna z ulubionych powieści mojej mamy, kiedy była w moim wieku ( mama Kasia, moja siostra Dagmara- a'propos nazywania dzieci imionami bohaterów literackich) i jest ona również na mojej liście książek, które w jakiś sposób wpłynęły na moje życie. " Dag, córka Kasi " to rewelacyjna powieść, która wprowadziła mnie w stan mini- depresji. To taka " Analfabetka, która nie potrafiła liczyć" tylko w wersji starszej , bardziej dramatycznej i oczywiście, polskiej. To tragiczna historia Dagmary, rozgrywająca się na przestrzeni ponad dwudziestu lat. To książka o niekończącej się walce o prawo do szczęścia, miłości i samej siebie. Przekazuje, że nie warto poddawać się ludzkim osądom, trzeba iść cały czas naprzód, z całych sił walczyć o swoje marzenia."
Pełna recenzja TUTAJ

4. Przywróć uśmiech na swojej twarzy- książka, która daje ci radość i potrafi cię rozbawić.

Nie myślałam długo nad odpowiedzią. Humor Ricka Riordana nigdy nie przestaje mnie bawić. Ba! Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że to bohaterowie w jego książkach nauczyli mnie, że byciem otwarcie agresywnym świata nie zwojuję ale sarkazmem i ironią, których idioci nie potrafią zrozumieć już tak. Tak dla " beki" moje zdjęcie z 2014 roku, kiedy to brałam udział w Dniu Herosa, chodząc po szkole we własnoręcznie zrobionej koszulce obozowej i torbie wypchanej książkami o Percym Jacksonie. Oto recenzje książek RR, jakie możecie znaleźć na moim blogu: "Archiwum Herosów" ( TUTAJ), "Krew Olimpu" ( TUTAJ ), " Miecz lata" (TUTAJ ), " Pamiętniki Półbogów" ( TUTAJ), " Znak Ateny" (TUTAJ ).


5. Ponowne wyjście do ludzi- książka, po którą nigdy nie spodziewałbyś się chwycić, a jednak to zrobiłeś.

"Powiem szczerze, że nie oczekiwałam od tej powieści zbyt wiele. Miało to związek z tym, że gdzie bym nie spojrzała, której recenzji bym nie przeczytała, dowiadywałam się, że " Podniebny lot" ma wiele wspólnego z " Pięćdziesięcioma twarzami Grey'a", czyli z powieścią, której po prostu nie znoszę. Dlatego właśnie podeszłam do niego z rezerwą. Jednakże, ku własnemu zdziwieniu, zostałam pozytywnie zaskoczona. " Tak, jak pisałam w recenzji, zostałam zaskoczona, bo naprawdę przyjemnie mi się czytało zarówno pierwszą część serii, jak i jej kontynuacje. Przez lata zarzekałam się, że w życiu nie sięgnę po erotyka ale jak wiadomo, życie jest jak pudełko czekoladek :) Pełna recenzja : TUTAJ.

6. Poznanie kogoś nowego- książka z gatunku, po który normalnie nie sięgasz lub takiego, z którego jeszcze niczego nie czytałeś.

" Niebo istnieje naprawdę" przeczytałam w 2015 roku, a dostałam w prezencie w 2017. Szkoda tylko, że w międzyczasie, bo w 2016 roku chłopiec, o którym mowa w książce przyznał, że cała jego historia o aniołach i spotkaniu Jezusa była zmyślona i wykreowana tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę. No cóż, to jedyna religijna książka, jaką przeczytałam w życiu, nie licząc fragmentów " Biblii". 

7. Jesteś gotowy otworzyć serce i znów pokochać- książka, która daje ci nadzieję na to, że znów się zakochasz. 

Każda antologia miłosnych opowiadań zawsze działa na mnie jak miodek na Kubusia Puchatka. Nie ważne, czy to zbiór świąteczny, czy wakacyjny. Zawsze po przeczytaniu opowiadań w nich zawartych daję się wkręcić w to naiwne myślenie, że miłość czeka na każdym kroku i " kto wie, czy za rogiem nie stoją anioł z Bogiem" i przy okazji jakimś rycerzem na białym koniu. Zawsze. Recenzje książek, które możecie znaleźć na blogu: "Podaruj mi miłość. 12 świątecznych opowiadań.",  " W śnieżną noc".

To już wszystko na dziś! Mam nadzieję, że TAG wam się podobał. Do zrobienia go nominuję:


wtorek, 5 marca 2019

#90: " Wampiry z Morganville. Księga 1: Przeklęty Dom. Bal umarłych dziewczyn" ( Rachel Caine)- recenzja


Witajcie! Wiem, że dziś powinna była pojawić się recenzja " Magnusa Chase'a i bogów Asgardu" ale wyjechałam do rodziny na tydzień i zapomniałam zabrać ze sobą notatnika z recenzjami, więc skorzystałam z tego, co już było gotowe.




Pięć lat. Tyle czasu czekała na mnie ta książka, stojąc na półce wśród dziesiątek innych książek o wampirach. To przerażająca ilość czasu, choć wcale mnie nie dziwi. Będąc w gimnazjum miałam obsesję na punkcie kupowania książek. Oczywiście, wypożyczałam je też z biblioteki ale posiadanie książek na stałe za bardzo mnie kusiło. Wydawałam astronomiczne sumy na książki, a większość z nich stoi sobie wciąż na półkach u mnie w pokoju, czekając na swoją kolej, która nie mam pojęcia kiedy nastąpi. W końcu nie mogę ich wszystkich od razu przenieść do Anglii, bo nie miałabym ich nawet gdzie trzymać. W każdym razie, nie wiem, co zdecydowało, że wybrałam akurat „ Wampiry z Morganville” jako powieść na drogę powrotną z Polski do Anglii. Oczywiście, nie skończyłam jej ani w drodze, ani również przez cały styczeń. Troszkę się z nią męczyłam przez mojego kaca książkowego. Starałam się czytać 50 stron dziennie, ale to nic przy pięciuset stronach cegłówki, jaką są „ Wampiry z Morganville”. W końcu udało mi się ją skończyć. Jaka jest moja opinia na jej temat? O tym już za chwilkę.

Oryginalny tytuł: The Morganville Vampires #1: Glass Houses ; #2: The Dead Girls' Dance
Tytuł polski: Wampiry z Morganville. Księga 1: Przeklęty dom. Bal umarłych dziewczyn.
Autor: Rachel Caine
Tłumacz: Edyta Jaczewska
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 508


Claire, choć udaje jej się skończyć liceum w wieku szesnastu lat, według rodziców nie jest wystarczająco dorosła, żeby iść na studia z daleka od domu. Koniec końców trafia do Morganville, miasta równie odpychającego, co uczelnia się w nim znajdująca. Choć Claire jest bystrą dziewczyną, bardzo szybko zachodzi za skórę córce burmistrza, która nie cofa się przed niczym, by zniszczyć wroga raz na zawsze. Posiniaczona nastolatka wyrusza na poszukiwanie nowego mieszkania, z daleka od akademika, w którym króluje Monica i jej świta- dziewczyny, które próbowały ją zabić. Trafia do posiadłości Glassów i choć wydaje jej się, że wśród nowych znajomych i w nowym domu będzie teraz mogła w spokoju kontynuować studia, nie ma pojęcia jak bardzo się myli. Wir wydarzeń wrzuca szesnastolatkę w świat, w który aż ciężko uwierzyć i stawia przed nią problemy, których nikt o zdrowych zmysłach nie wiązałby z uniwersyteckim życiem.
Jak poradzi sobie w sytuacji, gdy cała jej wiedza oparta na nauce zostanie skonfrontowana z rzeczami, których nie da się naukowo wytłumaczyć?

Nie spodziewałam się, że „ Wampiry z Morganville” tak mnie zaskoczą. I to pozytywnie! Z początku nie byłam pewna, czego powinnam oczekiwać. Po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów zastanawiałam się, czy książka nie będzie kolejnym paranormalnym romansem opierającym się na tych samych motywach i stereotypach, co setki, jak nie tysiące innych. Szesnastoletnia szara myszka, dwóch przystojnych mężczyzn gotowych skoczyć jej na ratunek i bogata dziewczyna, której marzeniem jest zniszczenie życia głównej bohaterce. Każdy jest w stanie wymienić przynajmniej dwie powieści bazujące na tym schemacie. Czym więc „ Wampiry z Morganville” różnią się od całej reszty?



No cóż, fabuła w pierwszych stu stronach nie powala. Nie jest może tak okropnie nudna, że nie da się tego czytać ale zdecydowanie trzeba troszeczkę poczekać na rozwój akcji. Pierwsze rozdziały skupiają się głównie na przedstawieniu postaci, relacji między nimi oraz samego Morganville i zasad w nim panujących. Zazwyczaj jeśli po stu stronach książka mnie nie wciągnie, to przerywam jej czytanie. Ze względu jednak na to, że „ Wampiry z Morganville” mają 508 stron, dałam sobie kolejne sto stron. Nie pożałowałam decyzji, bo im dalej, tym lepiej. Kolejne rozdziały przynoszą nam bowiem kolejne problemy czyhające na Clair. Miasto rządzone przez wampiry? Da się przeżyć. Nie do końca żywy współlokator? Jasne, czemu nie. Fakt, że w każdym kącie czeka niebezpieczeństwo i śmierć? Ta…. Rodzice odkrywający piwo w lodówce? Koniec świata.
Miliony kłód zwalają się Clair pod nogi, wciągając ją coraz bardziej w mroczny świat wampirzego miasta, tak jak mnie wciągnęło czytanie o zmaganiach głównej bohaterki i jej przyjaciół. Nie potrafiłam się oderwać od książki! A jak ją skończyłam, to od razu zamarzyłam, by chwycić kolejną księgę w moje łapki.

Jak miałam szesnaście lat przedstawianie postaci w moim wieku tak, jak została przedstawiona Clair, wywoływało we mnie poczucie niesprawiedliwości. Oczywiście, nie zdawałam sobie sprawy, że sama zachowywałam się bardzo podobnie. Clair, niezwykle mądra i inteligentna, choć spierałabym się w tej kwestii, potrafiła być również porywcza, rozchwiana emocjonalnie oraz zachwycona każdym przystojniejszym facetem. Boże, jakie to znajome…
Mimo wszystko mnie udało się ją polubić. Może zaważyła odwaga, której Clair nie brakowało, a może głupie oddanie się walce o sprawiedliwość. Czasami miałam ochotę rzucić w nią klapkiem albo krzyknąć, żeby nie zachowywała się tak dziecinnie ale zaraz przypominałam sobie, że tak naprawdę ona wciąż jest dzieckiem. Nie, żebym mówiła, że ja w wieku dwudziestu lat zachowuję się lepiej, bo to byłoby kłamstwo.

" - (...) jeśli chcesz poznać prawdziwą naturę różnych spraw, moja mała, to przychodź do kogoś, kto tę naturę poznał. 
- Ale to tylko punkt widzenia- stwierdziła Claire.- A nie fakty.
- Każdy fakt jest punktem widzenia. "

Michael i Sam to postacie, z którymi myślę ,że mogłabym znaleźć wspólny język. Michael był jednym z głównych bohaterów, więc udało mi się go całkiem dobrze poznać, niestety nie mogę tego samego powiedzieć o Samie. Pojawił się zaledwie na kilku stronach ale wydawał mi się tak ciepłą osobą, że nie potrafiłam go nie polubić. Obaj ci mężczyźni mieli wiele wspólnego ( w sumie nie dziwne, Sam był dziadkiem Michaela- taki mały spojler) i mam nadzieję, że w kolejnych częściach serii będę mogła zobaczyć ich dwóch w tych samych scenach.

Bardzo podobało mi się to, że aż do końca nie wiadomo do końca kto jest czarnym charakterem. U każdej z postaci mocno zarysowane są zarówno pozytywne jak i negatywne cechy, więc ciężko jest zdecydować czytelnikowi, tak samo jak i Claire, po czyjej stronie stanąć. Nie zgadzam się z wieloma wyborami bohaterów, uważam że ten wybór obróci się przeciwko nim ale żeby się tego dowiedzieć, muszę dorwać kolejną część!

Podsumowując, pierwsza księga „ Wampirów z Morganville” bardzo mi się podobała i gdyby nie te pierwsze sto stron dałabym jej ocenę dziesięć. Wróciłam dzięki niej pamięcią do czasów mojego uwielbienia książek o wampirach, które wydaje mi się, że właśnie powróciły. Polecam wam ją i zachęcam do przeczytania. Mam nadzieję, że tym, którzy jeszcze jej nie znają spodoba się tak samo jak mnie, a tych, którzy jej czytanie mają za sobą, zachęcam do wypowiedzenia się na jej temat w komentarzach pod tą recenzją, na moim blogowym Instagramie lub fanpage-u na Facebooku.

Miłego dnia!

OCENA: 9/10




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...