Hej wszystkim! Skończyłam wreszcie pisać wszystkie moje zaliczenia i mogę wrócić do pisania bloga! Ale się strasznie cieszę! Mam przygotowane kilka postów, które postanowiłam, że będę wstawiała co trzy-cztery dni. Dziś bardzo krótki post, bo jest już prawie północ, a ja spędziłam większą część dnia na spaniu i relaksowaniu się w gronie rodzinnym, zostawiając pisanie na ostatni moment.
Stwierdziłam, że nie będę komentowała tych piosenek, bo każdy z nas zinterpretuje je po swojemu, więc wstawię jedynie mój ulubiony cytat z niektórych z tych piosenek.
"Ognisko palą na polanie, w nim liszka przez pomyłkę gore A razem z liszką, drogi Panie, me serce biedne, ciężko chore Lecz nie rozczulaj się nad sercem, na cóż mi kwiaty, pomarańcze Ja jeszcze z wiosną się rozkręcę, ja jeszcze z wiosną się roztańczę"
To wszystko na dziś! Mam nadzieję, że podobają wam się piosenki, które wybrałam. Jeśli uważacie, że warto by coś na tę listę dodać, piszcie śmiało w komentarzach :)
Witajcie ludziki! Nie zostało wiele czasu do końca listopada, a ja wciąż nie zrobiłam podsumowania października. Wstyd i hańba! Już zabieram się do nadrabiania, a was zapraszam do zapoznania się z książkami, które przeczytałam oraz krótkim podsumowaniem blogowego miesiąca.
Zacznijmy od książek, które udało mi się przeczytać.
Nie było ich wiele, bo musiałam skupić się na nauce, ale to i tak lepszy wynik niż ten, który będę miała w listopadzie. Przeczytałam w sumie 1135 stron, co daje 37 stron dziennie. Bez rewelacji, ale ważne, że coś przeczytałam. Średnia ocen wynosi 2,6.
"Ogród utrapień Transcendentnych"
Autor: Dominika A.Thomson
Wydawnictwo: E-bookowo
Gatunek: fantasy/sci-fi
Moja Ocena: 6/10
Przeczytane: 16.10.2020
Mówiąc szczerze, nie rozumiem zachwytu nad tą książką. Może to wina mojego braku zrozumienia tej powieści, a może kompletna jej bezsensowność, ale "Ogród utrapień transcendentnych" w ogóle mi się nie podobał i nie zamierzam pisać jego recenzji.
"Ziemiożerczyni"
Autor: Dolores Reyes
Wydawnictwo: Mova
Gatunek: literatura piękna
Moja Ocena: 7/10
Przeczytane: 18.10.2020
Choć brakowało mi czegoś w tej książce, to mimo to bardzo mi się podobała. Według mnie fabuła była wciągająca, a sam pomysł z dziewczyną, która je ziemię, by mieć wizje. Nie jest to płytka powieść, a powiedziałabym wręcz, że skrywa ona w sobie bardzo wiele pięknych i głębokich przemyśleń na temat życia. Recenzja pojawi się wkrótce na blogu.
Ze względu na to, że tę książkę już zrecenzowałam na blogu, powiem jedynie, że nie miałam wielkich nadziei i oczekiwań względem tego zbiorku ale i tak czuję się zawiedziona.
Witajcie ludziki! Ostatnio miałam od groma roboty przy zaliczeniach, ale w ramach przerwy i chwili relaksu postanowiłam ponadrabiać trochę recenzji. :) Dziś przychodzę do was z recenzją książki, którą przeczytałam, nie bijcie mnie, w 2016 roku! Mam nadzieję, że nie będzie wam przeszkadzało to, że użyję notatek sprzed pięciu lat.
Tytuł oryginalny: The Hidden Oracle
Autor: Rick Riordan
Tłumacz: Agnieszka Fulińska
Wydawnictwo: Galeria Książki
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 500
Apollo rozgniewał swojego ojca Zeusa i za karę został strącony z Olimpu. Słaby i zdezorientowany ląduje w Nowym Jorku jako zwykły nastolatek. Pozbawiony nadprzyrodzonych mocy liczący cztery tysiące lat bóg musi nauczyć się, jak przeżyć we współczesnym świecie, dopóki nie zdoła jakoś odzyskać przychylności Zeusa. Niestety Apollo ma wielu wrogów: bogów, potwory i ludzi, którzy chcieliby jego ostatecznej zagłady. Potrzebuje pomocy, a do głowy przychodzi mu tylko jedno miejsce, w którym może jej szukać – enklawa współczesnych półbogów znana jako Obóz Herosów.
(opis z lubimyczytac.pl)
Zacznijmy od tego, że każda książka autorstwa Ricka Riordana jest rewelacyjna, w mniejszym lub większym stopniu, ale nadal rewelacyjna. Tak samo jest z tą. Jej jedynym minusem jest to, że jest momentami aż do bólu przewidywalna. Były momenty (a było ich sporo), gdy przewracałam oczami czytając przemyślenia Apolla. Ja wiedziałam, że jest zadufany w sobie, ale jak się okazało, jego ego jest równie wielkie, co Empire State Building z dodatkowymi piętrami i Olimpem! Gdy już myślałam, że rzucę tą książką o ścianę przy kolejnym "Spokojnie, Apollinie, wszyscy cię kochają", bóg zaczął się zmieniać. Dzięki ludzkiemu sumieniu i dobijającemu poczuciu winy, zdał sobie sprawę, jak okropnym człowiekiem, bogiem i okazjonalnie leniwcem trójpalczastym (uwierzcie, nie chcecie wiedzieć, o co chodzi).
Wracając do książki- jest niesamowicie wciągająca. Czyta się ją szybko, bo cały czas coś się dzieje. Wydawać by się mogło, że opowieść o tym, co się stało, gdy Apollo został zdegradowany będzie nudna, a tu proszę! Historia jest równie interesująca, co te w innych książkach tego autora. Wujek Rick trzyma poziom, wciąż czymś zadziwiając nas, czytelników. Jeśli chodzi o bohaterów, zacznę od tych, których pojawienie się wywołało we mnie największy entuzjazm. Mówię o moim drugim największym OTP- Solangelo. Wiedziałam, że pojawią się w tej powieści, ponieważ a) Apollo jest ojcem Willa Solace, oraz b) Rick nie mógł nie wprowadzić tego shipu wiedząc, że pierwszym hasłem, jakie pojawiło się po premierze "Krwi Olimpu" na wszelkich portalach społecznościowych było "Solangelo". Nie chcę wam spojlerować, więc powiem tylko, że wujek Riordan potwierdził fanowskie przypuszczenia w związku z Nico di Angelo i Willem Solace. Jednakże, jestem pewna, że Rick wyjedzie w drugim tomie z jakąś niespodzianką dla tej pary, bo jak wiemy ten człowiek uwielbia poddawać swoje postaci jak największej liczbie prób.
,, Nie wszystkie potwory są trzytonowymi gadami o trującym oddechu. Wiele z nich ma ludzkie twarze."
Przechodząc do kolejnych postaci- Meg, jej życie i to, jaki wpływ miała jej postać na fabułę; według mnie była tylko pionkiem stworzonym do popychania fabuły do przodu. Jeśli chodzi o Apolla, o wiele bardziej przypadł mi do gustu jako człowiek, niż bóg. Był bardziej realny, jeśli można tak powiedzieć. Jedyne, czego żałowałam podczas czytania, to to, że Percy Jackson pojawiał się w tej książce bardzo rzadko i bardzo mi go brakowało. Choć z drugiej strony, gdyby był on częścią grupy Apolla, zdegradowany bóg co chwila dostawałby wycisk za chamskie i aroganckie komentarze.
Ostatnią rzeczą, o której chcę wspomnieć jest okładka, która jest po prostu cudna.
Podsumowanie z 2020: Myślę, że czytając tę recenzję możecie zauważyć różnicę pomiędzy tym, jak pisała siedemnastoletnia ja, a jak pisze 21-letnia Demetria. Trochę rzeczy się pozmieniało od tamtego czasu- okładka mi się nie podoba, a do tej pory nie przeczytałam kolejnego tomu tej serii, bo utknęłam na drugiej części i nie mogę przez nią przebrnąć. Z resztą się zgadzam, choć wolę nie sprawdzać, czy po tych wszystkich latach mój odbiór tej powieści będzie taki sam.
Hej ludziki! Piszę tę recenzję na fali mojego dobrego humoru z szóstego listopada, bo nie wiem, czy przez kolejne kilka dni będę w stanie cokolwiek zrobić. Dziś bardzo krótko, ale mam nadzieję, że wciąż chętnie przeczytacie to, co mam do powiedzenia.
Tytuł oryginalny: A ja żem jej powiedziała...
Autor: Kaśka Nosowska
Tłumacz: -
Wydawnictwo: Wielka Litera
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 208
Jestem zawiedziona tą książką. Nie jestem wielką fanką Katarzyny Nosowskiej, ale wiedząc, że pisze ona dobre teksty, myślałam że i jej felietony będzie się dobrze czytało, a właściwie słuchało. Niestety, zawiodłam się. Większości felietonów, o ile można je tak nazwać, nie pamiętam. Były albo tak przeciętne, albo do tego stopnia niezjadliwe, że je pomijałam albo o nich już zapomniałam. Niektóre były całkiem okej i się z nimi zgadzałam, choć biorąc pod uwagę, że praktycznie żaden mnie nie zachwycił, nie wiem czy zmienia to cokolwiek w ogólnym rozrachunku. Szczerze mówiąc, ja nawet nie wiem, co mam o tej książce powiedzieć, bo według mnie była zwyczajnie zbędna. Jako osoba, która nie wie nic o życiu Nosowskiej, wiele razy zadawałam sobie pytanie: "Czemu tak bardzo nienawidzi pani innych kobiet?" albo "Dlaczego tak pani przeszkadza to, że...". No właśnie, mam wrażenie, że tym jest ta książka. Zbiorem wyrzutów na temat wszystkiego, co Kaśce przeszkadza, co irytuje i do czego tak bardzo próbuje siebie i czytelników przekonać- "Ja nie jestem zwyczajną mamą, ja jestem cool mamą ale nie mogę tak powiedzieć, bo nie będę cool bo dzieciaki tak nie mówią". To nie jest dokładny cytat, ale sens jest ten sam.
"Ciało się zmienia. Obserwujesz tę przemianę każdego dnia w lustrze. Ciało jest pojazdem, w którym przemieszczamy się po osi czasu. Pewnego dnia stanie. Chodzi o to, by wysiąść z niego bez żalu. Podziękować za wygodną przejażdżkę i pójść dalej o własnych siłach. "
Wiecie co, jestem osobą, która stara się znaleźć pozytywy w każdej sytuacji i, jak w tym przypadku, każdej książce. Myślę, że jeśli jesteście fanami Katarzyny Nosowskiej, może ten zbiór bardziej wam się spodoba. Ja jednak pozostanę przy mojej opinii, że jest on zwyczajnie nie potrzebny i nie wnosi niczego nowego, czy odkrywczego. Widziałam na lubimy czytać opinię napisaną przez użytkowniczkę Katarzynę, która świetnie podsumowuje to wszystko, co próbuję wam przekazać: "Takie wpisy z facebooka wrzucone w książkę ".
Hej ludziki! Miałam napisać coś wczoraj ale koniec końców pojechałam na protest na Piccadily Circus. Ta siła! Moc w głosach! A, no i na koniec tańczenie poloneza. To było epickie! Dziś powracam do was z kolejną recenzją, bo mam ich tyle do napisania, że aż głowa boli, a czasu na to nie mam w ogóle. Eh, co zrobić.
UPDATE: Napisałam ten wstęp tydzień temu, kiedy jeszcze miałam jakąkolwiek energię do życia. Od tamtego czasu siedzę w pokoju, czując się okropnie. Nie zaraziłam się niczym, ale moje zdrowie psychiczne podupadło. I to ostro. Ciężko mi się na czymkolwiek skupić, czuję się przytłoczona tym co się dzieje i nie mam weny na nic oprócz siedzenia w domu i popłakiwania w poduszkę. Mimo wszystko postanowiłam zmusić się do wstawienia tej recenzji. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Tytuł oryginalny: Szczury Wrocławia. Kraty
Autor: Robert J.Szmidt
Tłumacz: -
Wydawnictwo: Insignis
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 616
"Szczury Wrocławia. Kraty" to drugi tom serii o apokalipsie zombie, rozgrywający się w 1963 roku we Wrocławiu. Jest to kontynuacja, ale skupia się na innych bohaterach, choć spotykamy i tych, których poznaliśmy w "Chaosie". Obserwujemy, jak służba więzienna próbuje poradzić sobie z nadciągającymi zombie, w których nie do końca z początku wierzą, ale muszą działać według rozkazów. By zmieścić więcej ludzi za murami więzienia, kapitan Okrutny podejmuje decyzję, która niestety będzie miała tragiczne skutki i doprowadzi do śmierci wielu ludzi poza murami. Niestety, i wewnątrz ludzie nie są bezpieczni. Ale tego jeszcze nikt nie wie...
Pierwszej części wysłuchałam i byłam nią zachwycona. Czy tak samo zachwycił mnie drugi tom, który czytałam? Zdecydowanie tak, choć nie w takim samym stopniu, co słuchowisko. Ale spokojnie, dajcie mi się wytłumaczyć. Historia jest świetna i dopracowana, oryginalna i wciągająca, a styl autora to jak dobra kawa o poranku. No po prostu coś wspaniałego! Bohaterowie są wykreowani doskonale- z każdym z nich czytelnik jest w stanie rozwinąć relację, bardziej lub mniej pozytywną, bo niektórzy z nich to zwyrole i najgorsze kanalie jakie chodziły po tej ziemi. Zombie jak zombie, powolne i zabójcze, trochę jak ta powieść. Pomysł na rozprzestrzenianie się zarazy jest bardzo oryginalny, a wykonanie jest bezbłędne i przerażające. No więc... czy coś poszło nie tak? Tak naprawdę, to nie. Uważam, że książka jest doskonała, choć z początku lekko się dłuży. Ciężko mi było się w nią wbić, ale jak zaczęłam puszczać w tle utwory z różnych filmów sci-fi i fantasy, to taki się klimacik zrobił, że przeleciałam przez nią jak pociąg przez ciała ludzi na dworcu we Wrocławiu! Załapiecie żart, jak przeczytacie lub wysłuchacie "Chaosu".
"Mamy do czynienia z czymś innym, czymś znacznie bardziej skomplikowanym...- Zamilkł na moment, po czym wskazał palcem na truchła.- Oto widomy dowód na to, że my, ludzie, jesteśmy czymś więcej niż tylko inteligentnymi zwierzętami. One wciąż odchodzą, wyzbywając się energii życiowej, a my... my z jakiegoś powodu zachowujemy ją nawet po śmierci. Niesamowite!"
Nie spodziewałam się, jak bardzo ta książka zagra na moich emocjach. Czytając ją, byłam wkurzona, zdziwiona, zniesmaczona, smutna i może raz jedyny szczęśliwa. Głównie byłam wściekła na to, co wyprawiała banda byłych więźniów i najgorszych oprychów. Myślę, że ich poczynania poruszały mnie bardziej niż jakakolwiek scena z zombie. Dowodzi to tego, że ludzie, a nie postacie fantastyczne, są prawdziwymi potworami. Strasznie chciałabym wam opowiedzieć, co konkretnie działo się na kartach tej powieści, ale nie mogę tego zrobić, bez zdradzania za wiele. Wiedzcie tylko, że postaci w tej powieści są przegenialnie wykreowane, a fabuła trzyma w napięciu do ostatnich stron, zostawiając nas z zakończeniem, po którym aż chce się wrzeszczeć "Co dalej?!".
Ciężko mi powiedzieć cokolwiek więcej o tej powieści. Chapeau bas, panie Robercie! Chapeau bas!