niedziela, 22 lipca 2018

TOP 5: Piosenek Czerwca i Lipca - Wersja Audrey!!!

Witam! Każdy ma jakieś piosenki, które towarzyszą mu w ten letni miesiąc, jakim jest lipiec. Nie będę trzymała w tajemnicy, że jest to jeden z moich najmniej lubianych miesiąców w roku, ale nawet w nim muzyka żyje. Zapoznajcie się więc z utworami, które są teraz blisko mnie. Miłego słuchania.

1. Nevermind – Foster the People

Rok wydania:2014
Album: Supermodel
Gatunek: Alternative/Indie/Rock

Nie pytajcie, skąd mi się to wzięło, bo po prostu nie wiem, ale mogę słuchać tego zespołu godzinami. Do mojego TOP wybrałam akurat tę pozycję z albumu ‘Supermodel’, ponieważ ostatnio chyba najczęściej słucham właśnie jej. W pewien sposób uspakaja mnie, więc może na was też zadziała w podobny sposób.



2. I want to hold your hand – The Beatles

Rok wydania: 1964
Album: Meet the Breatles!

Gatunek: Folk rock

To jest odpowiedni moment na pytanie, czy ktoś zna jakieś sprawdzone sposoby na pozbycie się piosenki ze swoich myśli, kiedy ta nie ustępuje i nie daje nam spokoju. W tym przypadku, rada bardzo by się przydała, bo kiedy raz posłucha się tego lub podobnych utworów Beatlesów, będzie się je nuciło przez następne godziny nieustępliwie. Ten utwór siedzi w mojej głowie od jakiegoś roku. Oczywiście, z przerwami. Kiedy myślę, że mam spokój, znów gdzieś usłyszę ‘I want to hold your hand’ i zaczyna się od nowa. Mimo wszystko, nie ukrywam, że lubię tę piosenkę.



3. Tommorow Never Dies – Sheryl Crow

Rok wydania: 1997
Album: Tomorrow Never Dies

Gatunek: Rock

Kolejna piosenka, która mnie prześladuje. Ale trochę w inny sposób. Nie będąc wcale znaną, wciąż słyszę ją albo na playlistach odtwarzanych losowo albo w tle, jadąc windą albo wchodząc do sklepu muzycznego. Zwraca na siebie moją uwagę, ponieważ oczywiście podoba mi się. Z resztą, jak niemalże wszystkie piosenki napisane do filmów o Jamesie Bondzie. Od zawsze uważam, że utwory te są nawet lepsze od filmów i zawsze oglądam tylko sam początek, żeby usłyszeć piosnkę.



4. Delicate – Damien Rice

Rok wydania: 2002
Album: O

Gatunek: muzyka autorska

Teraz trochę nieoczywistej romantyczności od tego pana. Trafiają do mnie emocje, które przekazuje Damien Rice w swoich utworach, więc oto kolejna moja playlista i kolejna jego piosenka. Zazwyczaj słucham jej tylko wtedy, kiedy jestem sama i smutna, żeby być jeszcze bardziej smutną, ale tutaj się nią z wami podzielę.



5. Who You Really Are – David Arnold, Michael Price

Rok wydania: 2017
Album: Sherlock Soundtrack

Dlaczego ten utwór budzi mnie co rano? Ponieważ żaden inny nie potrafi aż tak mną potrząsnąć. Wierzcie mi, że od długiego czasu mam to ustawione jako alarm, ale wciąż gdy to słyszę, przeszywają mną dreszcze i natychmiast wstaję na nogi. Nie wiem, czy to zasługa dźwięku skrzypiec, czy to, że w jednym momencie przebiegają mi przed oczami wszystkie wydarzenia czwartego sezonu i wtedy tak bardzo chcę wrócić do czasów pierwszego. A więc ‘Who You Really Are’ wzbudza we mnie taką pewnego rodzaju tęsknotę i żal, że tym właśnie utworem granym w duecie ze swoją siostrą Eurus, Sherlock ‘pożegnał’ serial prawie dwadzieścia miesięcy temu.


czwartek, 19 lipca 2018

TOP 10: ULUBIONYCH PIOSENEK CZERWCA I LIPCA- WERSJA DEMETRII !!! [ CZ.2]

Witajcie. Wczoraj poznaliście pierwszą część topki moich ulubionych piosenek czerwca i lipca. Jeśli nie czytaliście poprzedniego postu, zachęcam do kliknięcia TUTAJ. Myślę, że mogę zaczynać część drugą. Zacznijmy od numeru szóstego.

6. "Ready as I'll never be" - Jeremy Jordan, Eden Espinosa, Tangled- Cast

Rok wydania: 2018
Album: Tangled. The series ( Music from the TV Series)
Gatunek: muzyka filmowa

Uwielbiam serial " Zaplątani", tak jak kocham zarówno pełnometrażową animację, jak i krótkometrażówkę o ślubie Julka ( lub Eugene'a) i Roszpunki. Chyba nigdy do końca nie wyrosnę z bajek. Z resztą, jak tu wyrosnąć z bajek, jak narysowani w nich mężczyźni są tacy przystojni!
Piosenki z tego serialu są całkiem niezłe, ale ta konkretna, którą tu wymieniłam to coś rewelacyjnego. Jestem pod wielkim wrażeniem głosu Jeremiego Jordana, który wykonuje tutaj partię Variana, jak i samego utworu, który jest bardzo dobrze napisany.



7."Thousand years" - Christina Perri

Rok wydania: 2011
Album: The Twilight Saga: Breaking Dawn- Part 1
Gatunek: pop

Będę z wami szczera. Ostatnimi czasy zebrało mi się znów na czytanie i oglądanie Sagi Zmierzch, jak również wszystkich możliwych fanfiction. Co więcej, uważam że to bardzo dobre guilty pleasure. No, może prócz tego dziecka wygenerowanego komputerowo z ostatniej części i gry aktorskiej Kristen Stewart ( czy tylko mnie kojarzy się ona z deską z serialu Ed, Edd i Eddy?). W każdym razie, od zawsze uważałam, że ścieżka dźwiękowa do ostatniej części jest bardzo dobra, a " Thousand years" jest jedną z najlepszych piosenek. Bardzo lubię Christinę Perri, a tej konkretnej ballady zawsze dobrze mi się słucha.



8. "Higher ground" - Rasmussen

Rok wydania: 2018
Gatunek: pop

Tegoroczna Eurowizja owocowała w wiele dobrych, a przynajmniej chwytliwych piosenek. " Higher Ground" jest jedną z tych, na które najbardziej liczyłam, że uda im się wygrać. Bardzo podoba mi się brzmienie wspomagającego zespołu, szczególnie kiedy rozchodzą się na głosy. Szczególnie lubię jednak głos solisty- Rasmussena, którego głosu słucha się z największą przyjemnością. Niech żyją wikingowie!
Choć wstawiam poniżej wersję akustyczną, bo taka podoba mi się bardziej, polecam przesłuchać również wersję oryginalną.



9. "Good night" - Dreamcatcher

Rok wydania: 2017
Gatunek: k-rock/k-pop

O ile nie jestem wielką fanką damskich zespołów kpopowych, o tyle Dreamcatcher kupił mnie całkowicie! Unikatowa rockowa nutka to to, czego potrzebowały kpopowe damskie bandy. Słucha się tego świetnie, piosenka nakręca i daje kopa energii, aż ma się ochotę, zgodnie z tekstem piosenki, biec przed siebie ile sił w nogach. Mega!



10. " Seavolution/ Wave rider/ Tear it down" - Tiesto 

Rok wydania: 2018
Album: Hotel Transylvania 3: Summer Vacation (Movie Soundtrack)
Gatunek: muzyka klubowa ( tak to określam nie znając się na klubowej muzyce)

Na sam koniec końców coś dla fanów klasycznego "łubu-dubu", czyli muzyka klubowa która sprawia, że morskie potwory stają się agresywne, a wszyscy inni ruszają w tany. Nigdy w życiu nie byłam w żadnym klubie, więc nie jestem w stanie wam porównać tych trzech utworów do czegoś innego, ale mogę was zapewnić, że świetnie się do tej składanki robi kanapki :)
Samego filmu " Hotel transylvania 3" jeszcze nie widziałam, choć powinnam, bo boję się, że pokrzyżuje mi on plany fanfikowe. Na pewno się na niego niedługo wybiorę, a tymczasem delektuję się rewelacyjną "nutą", która jak nic innego potrafi zerwać mnie z kanapy.
Są to trzy utwory, więc poniżej wklejam je w takiej kolejności, w jakiej są w filmie. Ja się z wami żegnam i życzę wam miłego słuchania!




środa, 18 lipca 2018

TOP 10: Ulubionych Piosenek Czerwca i Lipca- wersja Demetrii !!! [ cz.1]

Witajcie! Przez ostatnie miesiące nie wstawiałyśmy topek naszych ulubionych piosenek, bo zwyczajnie zapomniałyśmy. Poza tym, trochę miałyśmy na głowach, ale to już przeszłość. Dziś to ja, Demetria, przedstawię wam swoją TOP 10 ulubionych piosenek czerwca i lipca, a przynajmniej jej pierwszą część. Jutro poznacie drugą. Przygotujcie się na dość duży rozstrzał gatunków muzycznych. Tak jak z poprzednią muzyczną topką, pełnej playlisty możecie posłuchać na Spotify: PLAYLISTA


1. " Shinzo wo Sasageyo! " - Linked Horizon

Rok wydania: 2017
Album: Shingeki no Kiseki
Gatunek: Metal progresywny

Ze wszystkich opening'ów " Attack on Titan", ten jest według mnie najbardziej epicki. Za każdym razem, jak go słucham, aż rwę się do boju. Oczywiście, nie jest to możliwe kiedy jedzie się autobusem, a ludzie patrzą się na podrygującego ciebie jak na wariata. Ale w sumie co z tego! Tytani nadchodzę! Shinzo wo Sasagejo!




2. "Breath of life" - Florence and the Machine

Rok wydania: 2012
Album: Snow White & The Huntsman
Gatunek: art pop

Kolejny powodujący ciarki utwór na tej playliście i to nie ostatni! Florence dała z siebie to, co najlepsze w tej piosence, a wspomagający ją chór stworzył niezwykły klimat. Wielkie brawa za stworzenie czegoś tak porażającego! Głos Florence wybrzmiał w pełnej krasie, a słuchając jej zawsze opada mi szczęka. Tak też się stało w tym przypadku i dzieje się za każdym odsłuchaniem.




3. "Preach"- Keiynan Lonsdale

Rok wydania: 2018
Gatunek: pop

Keiynan'a poznałam pierwszy raz jako Walliego Westa w serialu " The Flash". W jego uroczym uśmiechu zakochałam się od pierwszego wejrzenia, a i bohater, którego grał pomógł mu zdobyć moją sympatię. Widziałam go również jako Uriah w " Zbuntowanej". Wiem też, że grał w " Wiernej" której nie obejrzałam, bo nie cierpię tych ekranizacji. Ostatnio zakochałam się w nim jako Bramie w filmie " Love, Simon", który to film wam serdecznie polecam. Co tu dużo mówić, lubię tego gościa! Dlatego właśnie rozpiera mnie duma, że ktoś tak utalentowany i prawdziwy w tym, co robi pokazuje swoją twórczość.



4. "Transformation" - Bulgarian Women's Choir

Rok: 2003
Album: Brother Bear: Original Soundtrack
Gatunek: muzyka dziecięca/ ludowa

Powstały dwie wersje tego utworu- wersja chóralna oraz wersja Phila Collinsa. Ja wolę tę filmową, która brzmi przepięknie i poruszająco, szczególnie gdy słucha się jej na dużych słuchawkach na pełnej głośności. Uwielbiam cały soundtrack "Mój brat niedźwiedź", ale odkąd byłam dzieckiem to właśnie ta melodia zawsze zapadała mi najbardziej w pamięć. Genialne damskie głosy, rewelacyjny utwór, ludowe zaśpiewy- czego chcieć więcej!




5. "Monster" - Nicky Minaj, Kanye West, Jay-Z, Rick Ross, Bon Iver

Rok wydania: 2010
Album: My Beautiful Dark Twisted Fantasy
Gatunek: hip hop

Na zakończenie pierwszej części tej topki coś luźnego i energicznego. Doceniam pracę reszty osób przy tej piosence, ale dla mnie jak i dla wielu, wielu ludzi, legendarny już rap Nicky Minaj wymiata i wznosi się ponad całą resztę. Więc żegnając się z wami zacytuję Nicky, odchodząc z wielkim hukiem: " NOW LOOK AT WHAT YOU JUST SAW, THIS IS WHAT YOU LIVED FOR
AAAAH, I'M A MOTHERFUCKING MONSTER!!!"










poniedziałek, 16 lipca 2018

PACZACZ MIESIĄCA #4: Doctor Who w wersji TAGu...

      Witam! Audrey postanowiła podzielić się z wami swoją opinią na temat pewnego słynnego brytyjskiego serialu science fiction w formie TAGu.
  
1. Za co lubisz „Doctora Who”?
Jako, że z serialami mam dość dziwną relację i nie potrafię oglądać ich hurtowo, do ‘Doctora Who’ robiłam trzy podejścia. Ale to świadczy tylko o tym, że coś mnie do niego przyciąga, skoro jeszcze się nie znudziłam. Wciąż nie skończyłam, ale jestem dość niedaleko (zaczęłam oglądać od nowej wersji rozpoczętej w 2005 roku). Serial lubię za brak oczywistości i za jego dziwność. Za to, że rzeczy, które się tam dzieją są po prostu nie do przewidzenia. W końcu nie da się przewidzieć, skoro bohaterowie co odcinek znajdują się w innym uniwersum… na innej planecie, czy w przyszłości… czy w przeszłości… Poza tym, bohaterowie zmieniają się z dużą częstotliwością. To jest właśnie geniusz kultowej produkcji o kosmicie, który podróżuje po wszechświecie w niebieskiej budce policyjnej.



2. Ulubiony Doctor?
Mogłabym jako najlepszego mianować Dziesiątego, natomiast czuję, że skrzywdziłabym Jedenastego. Dlatego daję im zaszczytne pierwsze miejsce ex aequo. Zarówno David Tennant zdobył moją sympatię swoim humorem i elokwencją, jak i Matt Smith właściwie tym samym. Panowie wykonali naprawdę dobrą robotę jako Doctorzy. Nie umniejszając również granemu przez świetnego Pitera Capaldy’ego Dwunastego. Czekam więc z niecierpliwością na Trzynastą.



3. Najmniej ulubiony Doctor?
Na początku serialu przywitał mnie Dziewiąty Doctor i, jak dla mnie, nie sprawdził się, dlatego jest przeze mnie lubiany najmniej. Christophowi Ecclestonowi, niestety, brakowało charakteru, który później wyciągnęli z postaci jego następcy. Dlatego też cieszę się, że nie przestałam oglądać serialu po pierwszym sezonie.



4. Ulubiony towarzysz?
Najciekawszą z towarzyszek  niepodważalnie jest dla mnie Amy Pond. Poza tym, że jest zadziorna, a przy tym inteligenta, co najbardziej cenię w żeńskich postaciach, to jeszcze jej historia jest bardzo bogato rozwinięta. Dziewczynka skazana na czekanie w samotności, która nauczyła się radzić sobie ze wszystkim. A więc ta rudowłosa piękność grana przez Karen Gillan przysporzyła mnie o najwięcej emocji ze wszystkich towarzyszek i uważam, że jest także jedną z najtragiczniejszych postaci.


5. Najmniej lubiany towarzysz?
Czuję, że jestem jedną z nielicznych i narażam się na lincz, ale najmniej lubię Rose Tyler. Tak, nie lubię Rose Tyler. Dla mnie jest dziewczyną bez większego celu w życiu i dobrze, że Doctor postanowił ją przygarnąć do Tardis. Uważam ją za wręcz boleśnie zwyczajną niezdecydowaną blondynę. Co prawda, kiedy pojawia się w późniejszych odcinkach, kiedy nie jest już główną towarzyszką, przybiera na charakterze, natomiast, co się stało, to się nie odstanie. Nie tęsknię za nią ani trochę.



6. Jeśli miałabyś/miałbyś szansę zostać towarzyszem, jakim typem towarzysza byś była/był?
Jestem pewna, że takie podróże z Doctorem przydałyby mi się chociażby dlatego, że powinnam nauczyć się spontaniczności. Z pewnością byłabym towarzyszką, która próbuje mieć wszystko pod kontrolą i zadawałaby mnóstwo pytań, by uniknąć nieznanego. Podejrzewam, że byłabym poirytowana, nie dostając odpowiedzi na pytanie, gdzie się wybieramy, czy kiedy będziemy z powrotem, ale jednocześnie cieszyłabym się, że mam okazję zobaczyć rzeczy, których inni ziemianie nigdy nie poznają.



7. Ulubiony antagonista?
 Jest mnóstwo potworów, które mogłabym w tym podpunkcie ukoronować, ale, według mnie, zasłużyła na to Missy (albo Master, jeśli wolicie). Kupiła mnie do tego stopnia, że mogę nazwać jedną z moich postaci z serialu. Uwielbiam czarne charaktery, które są tak cudownie ironicznie groźne i flirtująco infantylnie niebezpieczne. Scena śmierci Osgood rozbawiła mnie do łez i sprawiła, że pokochałam Missy.


8. Najbardziej przerażający potwór?

Dla mnie, najgroźniejszym i najbardziej spędzającym sen z powiek tworem ‘Doctora Who’ są Płaczące Anioły. Dużo razy zastanawiałam się, jak to jest nie móc mrugnąć, by nie zostać przeniesionym do  jakiegoś nieznanego miejsca umiejscowionego nie wiadomo w jakim czasie, skąd nie ma powrotu. Bo tak właśnie Whipping Angels, jeśli ktoś jeszcze nie wie. O śmierci Amy spowodowanej właśnie przez nie długo nie mogłam zapomnieć. Więc pamiętaj: don’t blink!


sobota, 14 lipca 2018

#83: Spójrz mi w oczy, Audrey ( Sophie Kinsella) - recenzja


[ NOTATKI DO RECENZJI Z MAJA 2017]

Witajcie! Jedna noc. Tylko tyle wystarczyło, bym zaczęła i skończyła tę niesamowicie, okrutnie wciągającą książkę. Zarwałam noc, ale nie żałuję, bo „ Spójrz mi w oczy, Audrey” to naprawdę dobra powieść. Nie spodziewałam się też, że książka, która według opisu miała być romansem, spowoduje, że znienawidzę zawód matki. Ale po kolei.

Oryginalny tytuł: Finding Audrey
Polski tytuł: Spójrz mi w oczy, Audrey
Autor: Sophie Kinsella
Tłumacz: Maciej Potulny
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 320


Spójrz mi w oczy, Audrey” to powieść o dziewczynie, której mózg podpowiada, że wszystko, co nieznane oznacza zagrożenie. By nie łapać z nikim kontaktu wzrokowego, nosi czarne okulary i nigdy ich nie zdejmuje.
To powieść o dziewczynie, która musi odnaleźć siebie, podejmując walkę z samą sobą, z własnym chorym mózgiem i lękami, które nie pozwalają jej żyć normalnie.

To książka, która intryguje i skłania do rozmyślań nad tym, jak wiele trudów jesteśmy w stanie pokonać, by wreszcie przestać poddawać się temu, co nas powstrzymuje.
Historia Audrey jest w pewnym sensie tajemnicza. Od samego początku wiemy o chorobie, z jaką zmaga się nastolatka, ale nie znamy jej przyczyny. To jest największa niewiadoma tej powieści, nad którą rozmyślałam przez długi, długi czas. Prawdopodobnie powodem skrzywienia Audrey, jej strachu przed nieznanymi ludźmi było znęcanie się nad nią przez koleżanki ze szkoły. Niestety, szczegółów możemy się tylko domyślać. Według Audrey nie są one ważne, ale uwierzcie, że nic mnie tak nigdy nie nurtowało, jak odpowiedź na pytanie: Od czego to wszystko się zaczęło?

Tak jak mówiłam, streszczenie na okładce zapowiadało romans, ale prawda jest taka, że jest on tylko jednym z wielu poruszanych w książce wątków. I to nawet nie jednym z ważniejszych. Jasne, związek z Linusem pchnął Audrey do życiowych zmian, ale żałuję, że w późniejszych częściach powieści był on kontynuowany z taką pobłażliwością. Miałam szczerą nadzieję, że odegra on zdecydowanie większą rolę. Niestety, moja wewnętrzna niepoprawna romantyczka nie została usatysfakcjonowana.
Właśnie, romans między Audrey i Linusem; cały czas miałam wrażenie, że już ten schemat gdzieś widziałam- chora dziewczyna poznaje chłopaka, który uwalnia ją z jej lęków i obaw, i pokazuje dobrą stronę życia. Brzmi znajomo, nieprawdaż?

"Zdaje się, że ja też doszłam do wniosku, że całe życie polega na tym, by wspinać się, a potem spadać i znowu się podnosić. I nieważne, że czasami jesteś w dołku. Liczy się to, żeby cały czas zmierzać mniej więcej do góry. Zawsze trzeba mieć nadzieję, że tak będzie. Mniej więcej do góry." 

Audrey jest ciekawą postacią, choć nie wiem do końca, co o niej sądzić. Z jednej strony mogę śmiało przyznać, że ją lubiłam, ponieważ byłam w stanie wczuć się w jej sytuację oraz zrozumieć jej zachowanie w niektórych sytuacjach. Sama dobrze znam smak strachu przed nękaniem. Może nigdy nie byłam w takiej sytuacji jak ona, nigdy nie bałam się świata za drzwiami mojego domu, a przynajmniej nie do tego stopnia. Jednakże, muszę przyznać, że były momenty, kiedy mnie strasznie irytowała i miałam ochotę przeniknąć przez kartki książki, żeby porządnie nią potrząsnąć. No dobrze, nie będę się tak nad Audrey pastwić. W końcu została mi do oceny jej mama!

Ta kobieta była nie do zniesienia! Jeśli ktokolwiek z was kiedykolwiek pomyślał, że jego rodzice są niesprawiedliwi i szaleni, powinniście poznać mamę Audrey, Felixa i Franka- panią Turner. Potrzebujecie wyjaśnienia dlaczego uważam ją za najgorszą matkę wszech czasów, a przynajmniej jedną z tych, których kompletnie nie jestem w stanie zrozumieć? Powodem większości problemów jest fakt, że pani Turner bierze wiedzę o tym jak wychować dzieci, co jest dla nich dobre, a co nie, z gazety „ Daily Mail”. Wierzy dosłownie we wszystko, co jest tam napisane, a każdą najgłupszą radę traktuje jak świętość. Chyba nie muszę mówić, że zachowanie mamy Audrey nie ułatwiało życia jej córce.

Nie wiem, dlaczego zmieniono tytuł z „ Finding Audrey” na „ Spójrz mi w oczy, Audrey”. Oczywiście, polski tytuł też ma sens w kontekście fabuły, ale uważam, że oryginalny jest dużo bardziej adekwatny. Nie chodziło o to, by Audrey spojrzała Linusowi, czy komukolwiek innemu w oczy. Książka mówi o ponownym poznawaniu siebie, uwalnianiu się z choroby i wynikających z przeżyć urojeń, o ponownej komunikacji ze światem. Dlatego właśnie uważam, że „ Szukając Audrey” byłoby lepszym tytułem. No ale cóż, nic się nie da zmienić...

Podsumowując, książka ta zdecydowanie zasługuje na uwagę. Polecam ją wam z czystym sumieniem i mam nadzieję, że już niedługo uda mi się ją zakupić i przeczytać w oryginale.

OCENA: 9/10



czwartek, 12 lipca 2018

4 URODZINY BLOGA + KONKURS!!!

Witajcie! Ponad cztery lata temu zaczęłam pisać tego bloga, pięć lat temu powstał. Ostatnio dołączyła do mnie Audrey, której umiejętne pisanie o tym, co kocha najbardziej, dodaje Podróżom Międzyksiążkowym konkretnego, pozytywnego kopa! Praktycznie co roku z okazji urodzin bloga rozpisywałam się o tym, co się zmieniło, co nowego u mnie i bla, bla, bla. W tym roku nie będę tego robiła. Na co czcze obietnice i gadanie o tym, co było, skoro jeszcze wszystko przede mną Demetrią i najlepszym chomikiem wszech czasów- Audrey.

Z okazji 4 urodzin bloga, postanowiłyśmy zrobić dwa konkursy- jeden teraz, drugi na początku września. Dziś chciałybyśmy dać wam szansę wygrania książki w języku angielskim " The Light Between Oceans" autorstwa M.L. Stedman. Każdą chętną osobę zapraszamy do zabawy :)

" Rok 1920. Tom Sherbourne, inżynier z Sydney, wciąż nie może się uporać ze wspomnieniami z Wielkiej Wojny. Posada latarnika na oddalonej o 100 mil od wybrzeży Australii niezamieszkanej wysepce Janus Rock i kochająca żona Isabel, która decyduje się dzielić z nim samotność, stopniowo przynoszą mu spokój i pozwalają pokonać upiory przeszłości. Los wystawia ich jednak na ciężką próbę. Po dwóch poronieniach i wydaniu na świat martwego chłopca, Isabel dowiaduje się, że nie będzie mogła mieć dzieci, i popada w depresję. I wówczas zdarza się cud: do brzegu wyspy przybija łódź ze zwłokami mężczyzny i płaczącym niemowlęciem. Ulegając namowom żony, kierując się głosem serca, a nie zasadami moralnymi, Tom podejmuje decyzję, której konsekwencje położą się cieniem na życiu wielu ludzi ... "
Opis z Google Books




Regulamin konkursu:

1. Organizatorem konkursu, jak również fundatorem nagród jesteśmy my, Demetria Books ( Gabriela Górniak) oraz Audrey Catriona ( Katarzyna Chrapczyńska).

2. W konkursie może wziąć udział każda osoba posiadająca adres korespondencyjny na terenie Polski lub Wielkiej Brytanii. 
3. W konkursie może wygrać jedna osoba. 
4. Konkurs trwa do 12 sierpnia włącznie. Zgłoszenia po tym terminie nie będą brane pod uwagę. 
5. Aby wziąć udział w konkursie należy: podać swój e-mail, być obserwatorem bloga lub/i Instagrama oraz udostępnić banner konkursu na swoim blogu/ facebooku lub w Google+. Można również zgłosić się w komentarzu pod zdjęciem tej książki na Instagramie ( email, udostępnienie bannera na własnym Instagramie).
6. Wyniki zostaną opublikowane do 16 sierpnia.
7. O wygranej  zwycięzca zostanie powiadomiony mailowo oraz na blogu.
8. Nie odpowiadamy za zagubioną przez pocztę przesyłkę.

Przykładowe zgłoszenie:
e-mail: xyz@gmail.com
obserwuję jako: XYZ
link do strony z udostępnionym bannerem


To wszystko na dziś! Mamy nadzieję, że mimo skromnej nagrody dołączycie do zabawy. Każdy ma szansę wygrania tej książki. 
Powodzenia!!!


niedziela, 8 lipca 2018

#82: TO( Stephen King) - RECENZJA audrey

Witam. Audrey po kilku miesiącach czytania skończyła właśnie pewną powieść i jest pod na tyle sporym wrażeniem, że postanowiła podzielić się swoim zdaniem na jej temat. Mianowicie, mam na myśli ‘TO’ Stephena Kinga. (Ale co? Właśnie to.) Wstrzymam się na razie z wyrażaniem własnej opinii na rzecz przybliżenia zarysu książki tym, którzy o niej nie słyszeli. Mimo, że jakiś czas temu było o niej głośno ze względu na nową wersję jej ekranizacji, o której też później wspomnę. Wybaczcie, jeśli uznacie coś, co tu napiszę za spoiler.

Zatem, jest takie jedno amerykańskie miasteczko. Z pozoru, niewinne. Derry jednak nie jest zwyczajne. Czyste zło, czające się w kanałach pod miastem, przybierające dla niepoznaki kształt wesołego klauna Pennywise’a co dwadzieścia kilka lat powoduje zniknięcia dzieci. Historia Derry, czego dowiadujemy się stopniowo, zawiera wiele więcej krwawych wydarzeń. Tak się po prostu dzieje. Ludzie z czasem przyzwyczaili się do tego, że co jakiś czas gdzieś leje się krew i dla nich to już nic nadzwyczajnego.



Kolejny cykl śmierci rozpoczyna w wakacje 1958 roku morderstwo małego George’a Denbrough.
Bill- dwunastoletni brat zmarłego, obwinia się o śmierć brata, od którego odejścia życie Billa diametralnie się zmienia – rodzice stają się wobec niego zimni, co zdecydowanie nie pomaga chłopcu. Mimo wszystko, Wielkiego Billa (oprócz jąkania się) charakteryzuje odwaga, determinacja i niepochamowana rządza zemsty, która objawi się w swoim czasie. Uważam go za najmniej ciekawego z bohaterów, pomimo że jest, powiedzmy, najważniejszy z nich; bo jest kimś w rodzaju przywódcy. A może właśnie dlatego. Wyrasta na nieco zmęczonego życiem, poddenerwowanego pisarza, co ratuje go w moich oczach.

Eddie Kaspbrak, który przyjaźni się z Billem od początku historii, objawia się nam jako wrażliwy, chorowity i w nadmiernym stopniu poddany swojej nadopiekuńczej matce chłopiec. Sam fakt, że zawsze musi mieć przy sobie swój aspirator wypełniony lekarstwem na astmę nadaje mu osobowości, jak dla mnie. Eds jest o tyle ciekawy, że tego typu postaci zawsze mają u mnie plusy.
Richie Tozier jest przebojowy, energiczny i niekiedy mówi za dużo, niż powinien (Bip – bip, Richie), przez co pakuje się w kłopoty. Jego ulubionym zajęciem jest zmienianie głosów na, między innymi, głos ‘Murzyńskiego dziecka’ albo sąsiada o irlandzkich korzeniach. Czego może się bać taki słabo widzący cwaniaczek, jak Niewyparzona Gęba? Powiem tyle, że najlepsze cytaty, jakie zawiera książka wychodzą właśnie z ust Richiego. Wesołość stanowi przykrywkę dla jego strachu. Nie sposób nie lubić tak wyraźnej osobowości.

Beverly Marsh, czyli nasza zastraszona rudowłosa piękność, która poza domem jedna okazuje się nie być taka strachliwa. Niestety, swojemu ojcu nie może wypłakać się w rękaw. Bevvie jest odrobinę nijaka, o czym świadczy to, że nie wiem, jak ją określić. Z jednej strony radzi sobie świetnie w trudnych sytuacjach i ma umiejętności, których reszta nie posiada, ale też uważam ją za naiwną i uległą. Nie wiem, co o niej sądzić, ponieważ pewne jej działania sprawiły, że może jednak mam do niej pewnego rodzaju sympatię. Jako  dorosła, cóż, nie podoba mi się.

Stanley Uris nigdzie nie rusza się bez schludnego ubioru i atlasu ptaków. Ten żydowskiego pochodzenia chłopiec jest powściągliwy i spokojny, ale do czasu. Szybko traci zarówno cierpliwość, jak i zapał. Naprawdę jednak potrafi zrobić użytek ze swojej rozległej przyrodniczej wiedzy. Stan ma lęk, do którego niechętnie się przyznaje, a wynika on z historii, którą niegdyś przeczytał. Teraz nie może się jej pozbyć, więc ona go nawiedza. Dosłownie. Osobiście, bardzo lubię tę postać i to chyba przez to, że jest najbardziej zbliżony do mnie charakterologicznie. Czytając niektóre jego wypowiedzi, kiwałam głową z aprobatą, a to o czymś świadczy.

Ben Hanscom, pasjonat książek i słodyczy, wykazujący duże zdolności architektoniczne. W bibliotece spędza więcej czasu, niż w domu, co mówi samo za siebie. Jeśli ktoś chciałby rozpoznać go w tłumie, mogę powiedzieć, że jako dziecko ma nieco zbędnych kilogramów, co zmienia się z wiekiem. O dodatkowe zmartwienia przysparza Heystacka jego romantyczna natura, ale to już inna sprawa. Na początku historii, polubiłam chłopca, ale z czasem stał mi się jakby obojętny. To przykre, bo nie określiłabym go jako nijakiego.

Mike Hanlon wywodzi się z robotniczej, afroamerykańskiej rodziny. Jedyny ocalony od zapomnienia, mogłabym rzec. Chłopiec jest bardzo zaradny i charakteryzuje się wyjątkowo trzeźwym myśleniem. Mógłby mieć trochę bogatszą osobowość, ale to nie zmienia faktu, że stanowi on bardzo ważny punkt w fabule. Gdyby nie on, pewnie byśmy jej nie poznali…



Ta siódemka okazuje się dzielić ze sobą nie tylko to, że każde z nich przeżyło spotkanie z Tym, ale co do jednego są odrzuceni przez społeczeństwo. Dopiero kiedy wszyscy spotykają się w Barrens, czyli miejscu ich schadzek, krąg się domyka. Prawda wychodzi na jaw, podobnie, jak moc dżemiąca w tej grupie dzieciaków. Sytuacja każdego z Frajerów jest opisana tak szczegółowo, że z pewnością zdacie sobie sprawę, że któreś z nich jest wam zaskakująco bliskie charakterologicznie, jeśli po mojej krótkiej charakterystyce jeszcze tego nie dostrzegliście. Jak to się mówi, każdy znajdzie coś dla siebie.

Jaką bronią mogą dysponować takie niedoświadczone gnojki, żeby przyprawić samo To o niepokój? Jak sprawili, że To dostrzegło w nich przeciwnika, a nie ofiarę?

Historia Frajerów, która wydarzyła się w wakacje 1958 roku to jednak tylko część książki. Przecież dwadzieścia siedem lat po tamtych wydarzeniach, To budzi się i znowu zaczyna swój żer. Bill, Eddie, Beverly, Ben, Richie oraz Stan wyjechali z Derry, a ich losy potoczyły się w różnych kierunkach. Prowadzą, jeśli można tak powiedzieć, normalne życie i rozwijają swoje kariery telewizyjne, pisarskie i tak dalej. Najgorsze jest jednak to, że żadne z nich nie pamięta dzieciństwa. Wszystko zostało wymazane z ich pamięci i zapomnieli nawet samych siebie. Mike Hanlon jest wyjątkiem, ponieważ jako jedyny z nich pozostał w mieście przez lata zbierając informacje z historii tego miejsca. Kiedy ludzie zaczynają znajdować kolejne ciała dzieci, mężczyzna postanawia wykonać telefony do swoich dawnych przyjaciół. Przysięga jest przysięgą. Brutalnie, lecz stopniowo pamięć zaczyna wracać do każdego z nich. Przyjeżdżają więc, chcąc nie chcąc do Derry na kolejne spotkanie z własnymi lękami. A Pennywise stosuje bardzo cwane chwyty, by ich odstraszyć. Oj, bardzo cwane. Czy, będąc dorosłymi ludźmi, uda im się pokonać tę ohydną, krwiopijczą i jakże potężną siłę?
Szczegóły, szczegóły i jeszcze raz szczegóły. To one sprawiają, że horror jest tak realistyczny, że w chwili zapomnienia naprawdę można uwierzyć, że historie w nim przedstawione rzeczywiście miały miejsce. Książka jest tak niesamowicie wciągająca wcale nie przez to, że jest wulgarna, brutalna i krwawa. Czytałam ją długi czas i wcale mi się nie nudziła (pomimo, że nie należy do najcieńszych) właśnie przez to, że bohaterowie są niebanalni i świetnie rozbudowani psychologicznie. Zarówno nasza główna siódemka, jak i bardziej poboczne postaci takie, jak Henry Bowers (który również stanowi bardzo ważny wątek) i jego kolesie, z którymi Frajerzy nieraz musieli stoczyć walkę. Sama forma sprawia, że trudno się znudzić tą powieścią, ponieważ cały czas skaczemy po linii chronologicznej. Raz mamy wydarzenia dzieciństwa, zaraz dorosłość i dochodzą do tego jeszcze opisy krwawych incydentów, jakie nastąpiły kiedyś kiedyś oraz notatki Mike’a. Może to zabrzmiało trochę odstraszająco. Gwarantuję więc, że nie macie się czego obawiać, bo się nie pogubicie. To właśnie czyni tę książkę tak atrakcyjną w odbiorze, ponieważ wszystkiego dowiadujemy się z czasem, stopniowo. Tak samo, jak pamięć wraca do bohaterów. Jest genialnie napisana i możemy się w niej spotkać z nieograniczoną wręcz wyobraźnią Kinga. Za to należy się owacja dla tego pisarza. ‘TO’ jest początkiem mojej przygody z jego twórczością i mam zamiar przeczytać inne jego horrory.
Gdybym miała powiedzieć krótko, o czym właściwie jest ‘TO’ powiedziałabym, że o pokonywaniu lęków; o broni, którą każdy w sobie ma, natomiast trzeba ją znaleźć; o heroizmie; o sile determinacji oraz, przede wszystkim, o przyjaźni. Gdybym miała powiedzieć, jakie jest ‘TO’, powiedziałabym, że zaskakujące (przynajmniej dla mnie). Byłam zaskakiwana przez całą powieść, a przy zakończeniu, tym bardziej (mimo, że być może odrobinę bym je zmieniła). Dodałabym jeszcze, że jest po prostu smutna. Bo w tej wielkiej kałuży krwi można dostrzec łzy żalu. Czuję, że teraz w różnych momentach mojego życia będą przypominały mi się właśnie te dzielne dzieciaki, które zjednoczyły się w obliczu zagrożenia.

Jedna uwaga – oni byli aż za bardzo zjednoczeni. Brakowało mi trochę ‘wewnętrznych konfliktów’. Gdyby tylko nie byli aż tak zgodni ze sobą. Ale możliwe, że to właśnie cały sens, a ja niepotrzebnie żądam dramy.

Obiecałam, że wspomnę słówkiem o filmie, więc oto ono. Starej wersji jeszcze nie oglądałam, natomiast mogę wypowiedzieć się na temat tej nowej. Stanowi ona jedynie namiastkę wszystkiego tego, co jest zawarte w książce. Oglądając ‘IT’, czułam duży niedosyt i lekkie rozgoryczenie tym, że zmieniono tu wiele faktów. I mówiąc ‘wiele’ wcale nie przesadzam tym bardziej, że są to istotne fakty. Natomiast, tego, że rola Billa Skarsgårda jako Pennywise'a jest genialna, nie można odmówić. Cóż, czekam na ‘IT. Chapter Two’, nad którym obecnie trwają prace i który wejdzie na ekrany kin w następnym roku. Liczę, że jeszcze zobaczę to, czego nie miałam okazji zobaczyć w pierwszej, a chciałam.

Nie mogę się powstrzymać, żeby nie załączyć mojego rysunku, który narysowałam już jakiś czas temu we frustracji po obejrzenie filmu związaną z tym, że niektórzy aktorzy nie wyglądali tak, jak wyobrażałam sobie postaci czytając książkę.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...