Witajcie! Wiem, że nie udzielałam się ostatnio na blogu ale pierwszy semestr studiów dawał mi w kość. Muszę zacząć znów pisać, tym razem wykorzystując to jako sposób na odcięcie się od świata nauki. Mam w planach kilka postów związanych ze studiowaniem w Anglii, które postaram się przygotować w najbliższych dniach. Niczego jednak nie obiecuję.
Tymczasem zapraszam was do przeczytania mojej recenzji książki " Ocaleni. Życie, które znaliśmy.", która zapadła mi w pamięć. Dlaczego? Tego dowiecie się czytając dalej.
Oryginalny tytuł: The Last Survivors. Life as we knew it.
Tytuł polski: Ocaleni. Życie, które znaliśmy.
Autor: Susan Beth Pfeffer
Tłumacz: Ewa Spirydowicz
Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 351
Za oknami piękna
pogoda, ptaki śpiewają, a drzewa szumią. Spotykacie się ze
znajomymi, rodziną, spędzacie miło czas w centrum handlowym, czy
na basenie, czy też spacerując i podziwiając piękno otaczającego
was świata. Jesteście trochę głodni, robicie więc mały wypad do
Subwaya, McDonalda czy KFC, przy okazji biorąc kawę z ukochanego
Starbucksa. Życie jest super.
Teraz zamknijcie
oczy i wyobraźcie sobie, że to wszystko się kończy. Wielka
asteroida uderza w Księżyc, przybliżając go do Ziemi. Wielkie
fale tsunami pustoszą nadmorskie miasta, wybuchają wulkany, a
chmary dymu wydobywające się z nich zasłaniają niebo,
uniemożliwiając dostęp promieni słonecznych. Natura zaczyna się
unicestwiać, giną miliony. Zapada zima, nie ma prądu i jedzenia,
jeśli zachorujecie, umieracie bo nikt nie jest w stanie wam pomóc…
W takiej sytuacji
zostali postawieni bohaterowie „Ocaleni. Życie, które znaliśmy”. Czy
udało się im przetrwać?
Kupiłam tę książkę
ze względu na jej cenę, a nie na treść przybliżoną mi na
okładce. Nie wiedziałam, za co się zabieram. Nie wiedziałam, a
zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Post-apokaliptyczne historie
lubiłam od zawsze, zarówno w formie książek, jak i filmów.
Uwielbiam czytać o walących się budynkach i wielkich trzęsieniach
ziemi, tak jak kocham je oglądać na wielkim ekranie. To trochę tak
jak z oglądaniem seriali o morderstwach- świetnie się na to patrzy
z boku, jak na coś nierealnego, co nie może nam się przydarzyć.
Tym bardziej, jeśli to, co widzimy jest tak straszne, że modlimy
się, żeby to się nigdy nie zdarzyło.
Bohaterowie tej
powieści muszą mierzyć się ze zmieniającym się klimatem, stratą
bliskich i przyjaciół, i podejmowaniem decyzji, o których w dawnym
świecie nie musieliby nawet myśleć. Czytanie o ich zmaganiach
wywoływało we mnie przedziwne emocje. Z jednej strony przeżywałam
wraz z nimi to, co się działo, drżąc na myśl o tym, co może im
się przytrafić. Za każdym razem, gdy sytuacja się pogarszała,
wydawałam z siebie ciche „ O, nie!”, zakrywając ręką usta w
przerażeniu. Z drugiej strony jako fanka destrukcji chciałam, żeby
było coraz gorzej, żeby się waliło i paliło. Biłam się z
myślami, nie wiedząc, na czym stoję i czego chcę. Ale to dobrze,
bo książka dostarczała mi pełną gamę emocji, które w paraboli
zmieniały się tak często, że kończąc tę powieść byłam
wrakiem. Wrakiem, który marzył o sięgnięciu po kolejny tom, który
jak się okazało nie został przetłumaczony na język polski.
" Los zawsze trzyma dla nas niespodziankę. Ktoś zamyka ci drzwi? Ktoś inny uchyla okno. "
Niestety, muszę
przyznać, że zachowanie głównej bohaterki-Mirandy, wywoływało we
mnie głównie wściekłość. Jej kretyńskie i samolubne decyzje
powodowały u mnie skoki ciśnienia, a już jak otwierała usta, żeby
coś powiedzieć, miałam nadzieję, że nie będzie to nic
związanego z jej przemyśleniami, które przez większą część
książki były nie do zniesienia. Szczególnie, że zawierał je jej pamiętnik, który był nieodłączną częścią powieści. Kończy się jedzenie i cała
rodzina może umrzeć? Co tam! Ona wyżre całą paczkę chrupek i
jeszcze strzeli focha na matkę, która odbierze jej prawo do
kolejnego posiłku tego samego dnia. Matkę, która sama nie je nic,
żeby dać swoim dzieciom szansę na przeżycie.
Na szczęście, w
którymś momencie dziewczyna się opamiętuje i dostosowuje się do
nowej rzeczywistości, przestając być ciężarem dla wszystkich
wokół.
Właśnie, matka i
opiekun całej rodziny, niezwykle dzielna i waleczna postać. Gdy
tylko zaczęły się doniesienia o Księżycu przybliżającym się
do Ziemi i według niektórych, końcu świata, ona dobrze wiedziała,
co robić. Wiedziała, jakie przedmioty będą jej rodzinie niezbędne
do przetrwania i jakie spożywcze produkty w najgorszych chwilach
będą na wagę złota. Gdyby nie ona, zarozumiała główna
bohaterka ani jej bracia nie przeżyli by nawet pierwszych miesięcy.
Wyróżniała się oddaniem, odwagą, inteligencją, walecznością i
ogromną miłością do swoich dzieci, dla których była gotowa
oddać swoje życie. Jest to postać, do której mam ogromny szacunek
i z którą bardzo się zżyłam. Uważam, że należy jej się
wyróżnienie na tle innych osób i wielki podziw.
„ Ocaleni. Życie, które
znaliśmy” to książka, dla której poświęcenia mojego czasu w
ogóle nie żałuję. Na pewno sięgnę po nią jeszcze raz, jak
również zrobię wszystko, by przeczytać kolejne tomy tej serii i
dowiedzieć się, jak koniec świata wyglądał z perspektywy innych
osób.
Was serdecznie
zachęcam do zapoznania się z tą pozycją, choć ostrzegam, że nie
jest to powieść dla osób o słabych nerwach, bo nie dla wszystkich
bohaterów koniec jest szczęśliwy.
OCENA: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz