niedziela, 19 kwietnia 2020

#99: Slammed ( Colleen Hoover) - recenzja

Hej ludziki! Dzisiejsza recenzja nie będzie zbyt długa, bo nie widzę sensu w laniu wody, gdy dobrze wiem, co chcę wam powiedzieć. Zrobię to więc krótko i zwięźle.

Polski tytuł: Pułapka uczuć/ Slammed
Autor: Colleen Hoover
Tłumacz: Katarzyna Puścian
Wydawnictwo: YA!
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 282

Lake przeprowadza się do Michigan wraz z mamą i młodszym bratem, by zacząć nowe życie po tym, jak kilka miesięcy wcześniej straciła ojca. Pierwszego dnia w nowym miejscu poznaje ona Willa- przystojnego sąsiada z naprzeciwka. Kilka spotkań i pocałunków daje Layken nadzieję, że wszystko będzie dobrze, a ona znów zazna szczęścia. Wtedy właśnie na światło dzienne wychodzi coś, co rozbija plany zakochanej dwójki w drobny mak. Sytuacja wydaje się być kompletnie nierealna ale to nie ostatnia niespodzianka, z jaką Lake będzie musiała się zmierzyć. 

Z panią Hoover spotkałam się już wcześniej dwa razy. Dwa razy zakochałam się w jej sposobie pisania, dwa razy płakałam czytając powieści przez nią napisane. " Hopeless" (kliknij by przejść do recenzji) oraz " Losing Hope" to wciąż jedne z moich ulubionych książek, dlatego ucieszyłam się, gdy nadarzyła się szansa przeczytania "Slammed", kolejnego tworu Colleen. Oczekiwania miałam wysokie. Czy zostały spełnione?

Nie będę owijała w bawełnę i udawała, że może było coś, co nie podobało mi się w tej powieści. Nie byłoby to fair. Jestem nią zachwycona! Kocham każdy jej element, od fabuły, przez bohaterów, do okładki. Nie wiem nawet od czego zacząć jej opisywanie. Brak mi słów, jestem w kompletnej emocjonalnej rozsypce. Aż się boję zabierać za drugi tom!

Z początku myślałam, że będzie to zwykły romans między Layken, a Willem. Jasne, wątkiem pobocznym była śmierć taty dziewczyny i przeprowadzka, która niespodziewanie okazała się ważną częścią książki ale generalnie nie oczekiwałam niczego, co doprowadzi mnie do stanu, w jakim teraz jestem. Oj, nieźle się zdziwiłam. Nie mogę wam powiedzieć, co właściwie się wydarzyło, bo byłby to ogromny spojler ale musicie uwierzyć mi na słowo. Ta książka to rollercoaster. Początek jest niczym pójście na obiad do babci z obietnicą, że zjecie tylko zupę. Już po kilkunastu minutach babcia daje wam dokładkę, drugie danie, ciasteczko, serniczek i pierdyliard dolewek herbaty, a gdy się żegnacie chce wam się płakać, bo tyle zjedliście i nie czujecie się z tym źle, bo to wszystko było genialne. Takie właśnie było czytanie tej powieści. Już po kilkunastu stronach autorka wyrwała mi serce zwrotem akcji. Potem było tylko gorzej. W sensie, dla mnie było super ale głównej bohaterce zrzucono worek cegieł na głowę. Jeju, jak ja strasznie mam ochotę wam powiedzieć, co się wydarza... ale nie mogę.

"Ktoś ich kiedyś o to zapytał. (...) Zadał im pytanie o ich poezję. O to, czy nie jest im ciężko ponownie przeżywać swoje słowa podczas każdego występu. Odpowiedzieli, że chociaż sami mają to już pewnie za sobą- nie myślą o osobie lub wydarzeniu, które było inspiracją dla ich słów w danym momencie- nie znaczy to, że ktoś inny słuchający ich utworów akurat w tym nie tkwi. Więc co z tego? Co z tego, że złamane serce, o którym pisaliście w zeszłym roku, nie jest już złamane? Być może czuje się tak teraz osoba siedząca w pierwszym rzędzie. To, co czujecie w danym momencie, oraz osoba, do której serca możecie trafić swoimi słowami za pięć lat- to powody, dla których pisze się wiersze. "

Dobrze, przejdźmy do postaci. Uważam, że zostali oni wykreowani świetnie, a jeśli czegokolwiek im brakuje, to mam przed sobą jeszcze dwie części tej trylogii, także myślę, że się wszystkiego o nich dowiem. Jak na razie mogę stwierdzić, że absolutnie ubóstwiam młodsze rodzeństwo Layken i Willa. Obaj chłopcy byli wprost przeuroczy, choć ich charaktery nie zostały bardzo rozwinięte. Z Layken miałam love-hate relację, bo chociaż z początku bardzo ją lubiłam i byłam wobec niej wyrozumiała, tak później odrobinę irytowało mnie jej zachowanie. Wciąż jednak byłam w stanie jej to wybaczyć. To samo tyczy się Willa. Był wspaniałym chłopakiem i fakt, że zajął się wychowywaniem swojego brata po śmierci ich rodziców niezwykle mi zaimponowało. Przewracając kolejne strony przestawałam go rozumieć, ale nie było w tym nic dziwnego, bo wiedziałam tyle, co Lake(skrót od Layken). Dopiero zakończenie pozwoliło mi zobaczyć ich oboje w innym świetle i w obojgu się zakochałam.

Pobocznym bohaterem, o którym chciałabym wspomnieć jest Eddie. Myślę, że każdy chciałby mieć taką przyjaciółkę, jaką była Eddie, której pogodne usposobienie wprawiało wszystkich jej znajomych w dobry nastrój. Sama przeszła w życiu przez wiele rodzin zastępczych i choć nie dała tego po sobie poznać, skrywała w sobie żal do jej rodziców. Mimo to, potrafiła podać pomocną dłoń Lake, kiedy ta jej potrzebowała i kiedy na światło dzienne wypłynęły tajemnice, które mogłyby zawalić cały świat Layken i Willa. Eddie stała przy boku swojej przyjaciółki i potrafiła ją podbudować, ale też sprowadzić na ziemię, jeśli taka była potrzeba. Była rewelacyjną postacią i na pewno na dłużej zostanie w mojej pamięci.

No, to teraz przyszła pora na zakończenie. Ja nie płakałam. Ja ryczałam kończąc "Slammed", czy też "Pułapkę uczyć". Nie mogę wam zdradzić dlaczego ale powiem wam, co mnie tak poruszyło. Połowiczny happy end to jedna sprawa ale powód, dla którego rozpłynęłam się w kałuży łez jest sposób, w jaki mama zwracała się do Lake. Chodzi mi tu o zwrot "moje słoneczko". Moja mama się w ten sposób do mnie zwraca, a wydarzenia pomiędzy Lake, a jej mamą bardzo mną poruszyły i uświadomiły mi, jak bardzo kocham i tęsknię za moją mamą, choć rozmawiamy prawie każdego dnia, a dzieli nas tylko kilka krajów. Dało mi to do myślenia, a właściwie zmusiło do przemyśleń na temat tego, jak wdzięczna jestem mojej mamie za to, że mnie wychowała na osobę, jaką jestem i za to, że jest przy mnie każdego dnia, choć ostatni raz widziałyśmy się w styczniu.

Zanim skończę, chciałabym dodać jeszcze, że świetnym pomysłem autorki było wprowadzenie wierszy pisanych przez bohaterów. Pozwalało mi to na doświadczenie ich emocji poprzez sztukę, dzięki której wyrażali siebie. Bardzo duży plus dla Colleen Hoover!

OCENA: 10/10

No, to wszystko na dzisiaj. Miało być krótko, a wyszło jak zawsze. Przepraszam, że nic ostatnio nie wstawiałam ale nie miałam w sobie życia. Dosłownie, byłam w stanie tylko podnieść się z łóżka, zrobić kawę, wypić ją i iść znów spać. Niezbyt produktywnie ale co zrobić.

Życzę wam miłego dnia i jeszcze lepszego tygodnia. :)




2 komentarze:

  1. Rany dziewczyno! Jak można powiedzieć, że ta autorka zachwyciła Cię po Hopeless i 2 części tego... czegoś. Gdybym kiedykolwiek miała możliwość zapomnieć o tych dwóch pozycjach pewnie z chęcią sięgnęłabym po polecaną książkę, jednak świadomość, że to ta autorka, że to ona popełniła Hopeless i Losing Hope nie potrafię się zdecydować na żadną powieść tej autorki. jak bardzo się nie będzie nią świat zachwycał, tak Holder i jego... no cóż jego zasoby bezpieczeństwa, że tak to ujmę, skutecznie mnie zniechęciły.
    Zazdroszczę tym co potrafią dać autorowi kolejną szansę po jakiejś mega porażce (oczywiście widzianej z perspektywy czytelnika, nie każdy lubi to samo) i spróbować dać ten kredyt zaufania. No cóż, takie jest moje smutne życie i raczej nie ma w nim już miejsca dla Pani Colleen. Jednak recenzja jak zawsze świetna i fajnie że pokazujesz tu to co czujesz czytając a nie rzucasz tylko suchymi faktami. Pozdrawiam i czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, Hopeless trochę mnie bawiło w kwestii tych prezerwatyw wyskakujących jak dżdżownice po deszczu ale w gruncie rzeczy książka mi się podobała. Więc w sumie nie tyle, co dałam autorce drugą szansę, co zakochałam się w kolejnej jej powieści :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...