Oryginalny tytuł: The All-Girl Filling Station's Last Reunion
Autor: Fannie Flagg
Tłumacz: Dorota Dziewońska
Wydawnictwo: Otwarte
Wyd.PL: 2015
Liczba stron: 400
Sookie ma pięćdziesiąt lat, wspaniałego męża, psa, odchowaną trójkę dzieci i nieznośną matkę na utrzymaniu. Żyje rutynowo, nie robi nic, by się w jakiś sposób wyróżnić. Przez to nie jest szczęśliwa, nie czuje się całkiem spełniona, ale ukrywa to uczucie.
Pewnego dnia jednak dostaje list, po przeczytaniu którego nic już nie jest dla niej takie samo. Okazuje się, że całe życie była okłamywana- matka nie powiedziała jej, że jest adoptowana. Kobieta rozpoczyna poszukiwania własnego ja. Pragnie się dowiedzieć, kim jest naprawdę. Gdzie doprowadzą ją poszlaki z listu? Jaka historia kryje się pod tą pozornie błahą sprawą?
,,Babska stacja" to niezwykle ciepła, pogodna i skłaniająca do refleksji powieść. Jest zabawna, idealna na jesienne, czy też letnie wieczory. Jak na książkę obyczajową, fabuła jest dość skomplikowana, co więcej rozgrywa się na dwóch płaszczyznach- w czasach teraźniejszych i w przeszłości, głównie podczas Drugiej Wojny Światowej. Wątki przeplatając się, opowiadają historie dwóch kobiet- Fritzi i Sookie, pod koniec tworząc jedną historię. To właśnie wtedy zostaje rozwiązana tajemnica pochodzenia tej pierwszej. Jestem pod ogromnym wrażeniem całej koncepcji owego połączenia. Nigdy nie przypuszczałam, że tak pokocham powieść obyczajową. Zazwyczaj czytam je jedynie dla urozmaicenia mojej książkowej diety oraz w ramach chwilowego powrotu do rzeczywistości. Tymczasem...
Bardzo podoba mi się również pomysł stworzenia tytułowej ,, Babskiej stacji", w której to kobiety prowadziłyby cały interes i naprawiały auta przy dźwiękach starego, dobrego rock'n'rolla. Gdybym choć trochę znała się na samochodach, chętnie bym coś takiego otworzyła.
,, Nieważne, jak poplątane było jej życie- była dokładnie tą osobą, którą miała być, i żyła dokładnie tam, gdzie było jej miejsce. "
W powieści pojawia się polski akcent, z czego bardzo się cieszę, bo nawiązując do niego, mogę rozpocząć temat, o którym od dawna chciałam napisać. Ostatnio rozmawiałam z babcią o ...właśnie polskich akcentach w książkach zagranicznych. Stwierdziłyśmy, że ostatnimi czasy stały się one wszechobecne. Gdzie nie spojrzysz, tam polska pokojówka, kochanka o polskich korzeniach, pojawiają się też porównania do jakiejś cechy polskiej urody( co ciekawe, zazwyczaj żadne z tych porównań nie jest choć w małym stopniu trafione). Jak już mówiłam, owa ,,moda" dała o sobie znać również w tej powieści. Otóż ojciec jednej z głównych bohaterek był Polakiem i przekazał swoim córkom polską kulturę. Co więcej, mieszkali oni w amerykańskim miasteczku lecz o polskiej nazwie, otoczeni sąsiadującymi z nimi rodakami. Kiedy nadeszła wojna, trzy z pięciu kobiet z tej rodziny zostało pilotkami, i rozpoczęło służbę w Women Airforce Service Pilots. Powiem szczerze, że nawet nie wiedziałam o tym, jak wiele armie brytyjska i amerykańska zawdzięczają kobietom- pilotkom. Dzięki tej książce poszerzyłam moją wiedzę na ten temat i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa.
Wracając do samego recenzowania, były w tej powieści takie momenty, w których moja wewnętrzna feministka szalała z wściekłości, a już szczególnie przy wojennym wątku. Jasne, wiem że lata czterdzieste to były całkowicie inne czasy, ale jak czytałam o tym, że mężczyźni robili wszystko, żeby się pozbyć kobiet z armii, nie zważając na to, że były najlepsze w pilotażu wielkich czterosilnikowych samolotów bojowych, do których oni bali się wsiadać... myślałam, że mnie coś trafi. Oliwą dolaną do ognia okazała się informacja, że po wojnie, w Ameryce kobiece oddziały całkowicie zignorowano! Nie dość, że zarabiały minimum, to jeszcze odmówiono im wszystkiego, co przysługiwało byłym żołnierzom. A powodem do takiego traktowania była oczywiście płeć. To okropne i okrutne. Poza tym, w Wielkiej Brytanii kobiety w wojsku były uznawane za równe płci męskiej. Dlaczego więc nie mogło tak być też w USA?!
Każda z postaci jest rewelacyjnie wykreowana- czytając, czułam się tak, jakbym z dnia na dzień coraz lepiej poznawała daną osobę. Żywą osobę z krwi i kości, a nie jej papierową wersję. Główne dwie bohaterki mają ze sobą tak wiele wspólnego, a jednak tak diametralnie się różnią. Fritzi jest taką typową chłopczycą, jakbyśmy dziś powiedzieli. Jest odważna, zadziorna, twarda, wie czego chce i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Sookie z kolei jest ustatkowana, poukładana, jak sama określa- jest " idealnym przykładem kury domowej", a w dodatku prawie w ogóle nie ma poczucia własnej wartości. Choć w sumie się nie dziwię. Musiała wytrzymywać z matką będącą szowinistką, hipokrytką, rasistką i mającą ego wielkie jak Pałac Kultury. Wielki podziw i szacunek dla niej, że nie zwariowała.
Podsumowując, myślę że powodem, dla którego tak przyjemnie spędziłam czas z tą książką jest fakt, iż jest ona niesamowicie realistyczna i prawdopodobna. Nie jest żadną feministyczną wariacją czy abstrakcją na temat istoty bycia dumnym z posiadania szerszych bioder i klatki piersiowej. Jest to prosta, ale piękna historia o odnajdywaniu własnej drogi i własnego JA. Polecam tą powieść każdemu z Was, niezależnie od wieku czy płci. Mam nadzieję, że udało mi się was zachęcić do jej przeczytania. Jeśli tak, mogę spać spokojnie :)
OCENA: 8/10
Pierwsza! A poza tym zachęcasz (co Ci już mówiłam) ale się powtórzę, muszę zajrzeć do twojej biblioteczki :D mam nadzieję że wszystkie tytuły dzielnie stosujesz na kartce czy w notesu bo wiem na 150% że z czytaniem wyprzedzasz recenzje :D jeżeli masz te tytuły zapisane to musisz mi je jakoś podesłać bo muszą się pojawić w "poleconych przez Demetrie". Ale jakby Cie ktoś ch oal dogonić w czytaniu... Rany chyba z 10 lat by zeszło jak nie więcej :* ;)
OdpowiedzUsuńZapisujesz*
UsuńOczywiście , że wyprzedzam i oczywiście , że zapisuję . W końcu mam naszykowanych ponad czterdzieści notatek do rożnych recenzji , których nie mam czasu wstawiać :D
Usuń