Witam! Audrey postanowiła podzielić się z wami swoją opinią na temat pewnego słynnego brytyjskiego serialu science fiction w formie TAGu.
1. Za
co lubisz „Doctora Who”?
Jako, że z serialami mam dość
dziwną relację i nie potrafię oglądać ich hurtowo, do ‘Doctora Who’ robiłam
trzy podejścia. Ale to świadczy tylko o tym, że coś mnie do niego przyciąga,
skoro jeszcze się nie znudziłam. Wciąż nie skończyłam, ale jestem dość
niedaleko (zaczęłam oglądać od nowej wersji rozpoczętej w 2005 roku). Serial lubię za brak oczywistości i za jego dziwność. Za to, że
rzeczy, które się tam dzieją są po prostu nie do przewidzenia. W końcu nie da
się przewidzieć, skoro bohaterowie co odcinek znajdują się w innym uniwersum…
na innej planecie, czy w przyszłości… czy w przeszłości… Poza tym, bohaterowie zmieniają się z dużą częstotliwością. To jest właśnie
geniusz kultowej produkcji o kosmicie, który podróżuje po wszechświecie w niebieskiej budce policyjnej.
2. Ulubiony
Doctor?
Mogłabym jako najlepszego mianować
Dziesiątego, natomiast czuję, że skrzywdziłabym Jedenastego. Dlatego daję im
zaszczytne pierwsze miejsce ex aequo. Zarówno David Tennant zdobył moją
sympatię swoim humorem i elokwencją, jak i Matt Smith właściwie tym samym.
Panowie wykonali naprawdę dobrą robotę jako Doctorzy. Nie umniejszając również
granemu przez świetnego Pitera Capaldy’ego Dwunastego. Czekam więc z
niecierpliwością na Trzynastą.
3. Najmniej ulubiony Doctor?
Na początku serialu przywitał mnie
Dziewiąty Doctor i, jak dla mnie, nie sprawdził się, dlatego jest przeze mnie
lubiany najmniej. Christophowi Ecclestonowi, niestety, brakowało charakteru,
który później wyciągnęli z postaci jego następcy. Dlatego też cieszę się, że
nie przestałam oglądać serialu po pierwszym sezonie.
4. Ulubiony
towarzysz?
Najciekawszą z towarzyszek niepodważalnie jest dla mnie Amy Pond. Poza
tym, że jest zadziorna, a przy tym inteligenta, co najbardziej cenię w żeńskich
postaciach, to jeszcze jej historia jest bardzo bogato rozwinięta. Dziewczynka
skazana na czekanie w samotności, która nauczyła się radzić sobie ze wszystkim.
A więc ta rudowłosa piękność grana przez Karen Gillan przysporzyła mnie o
najwięcej emocji ze wszystkich towarzyszek i uważam, że jest także jedną z
najtragiczniejszych postaci.
5. Najmniej
lubiany towarzysz?
Czuję, że jestem jedną z
nielicznych i narażam się na lincz, ale najmniej lubię Rose Tyler. Tak, nie
lubię Rose Tyler. Dla mnie jest dziewczyną bez większego celu w życiu i dobrze,
że Doctor postanowił ją przygarnąć do Tardis. Uważam ją za wręcz boleśnie
zwyczajną niezdecydowaną blondynę. Co prawda, kiedy pojawia się w późniejszych
odcinkach, kiedy nie jest już główną towarzyszką, przybiera na charakterze,
natomiast, co się stało, to się nie odstanie. Nie tęsknię za nią ani trochę.
6. Jeśli
miałabyś/miałbyś szansę zostać towarzyszem, jakim typem towarzysza byś
była/był?
Jestem pewna, że takie podróże z
Doctorem przydałyby mi się chociażby dlatego, że powinnam nauczyć się
spontaniczności. Z pewnością byłabym towarzyszką, która próbuje mieć wszystko
pod kontrolą i zadawałaby mnóstwo pytań, by uniknąć nieznanego. Podejrzewam, że
byłabym poirytowana, nie dostając odpowiedzi na pytanie, gdzie się wybieramy,
czy kiedy będziemy z powrotem, ale jednocześnie cieszyłabym się, że mam okazję
zobaczyć rzeczy, których inni ziemianie nigdy nie poznają.
7. Ulubiony
antagonista?
Jest mnóstwo potworów, które
mogłabym w tym podpunkcie ukoronować, ale, według mnie, zasłużyła na to Missy
(albo Master, jeśli wolicie). Kupiła mnie do tego stopnia, że mogę nazwać jedną
z moich postaci z serialu. Uwielbiam czarne charaktery, które są tak cudownie
ironicznie groźne i flirtująco infantylnie niebezpieczne. Scena śmierci Osgood
rozbawiła mnie do łez i sprawiła, że pokochałam Missy.
8. Najbardziej
przerażający potwór?
Dla mnie, najgroźniejszym i
najbardziej spędzającym sen z powiek tworem ‘Doctora Who’ są Płaczące Anioły.
Dużo razy zastanawiałam się, jak to jest nie móc mrugnąć, by nie zostać
przeniesionym do jakiegoś nieznanego
miejsca umiejscowionego nie wiadomo w jakim czasie, skąd nie ma powrotu. Bo tak
właśnie Whipping Angels, jeśli ktoś jeszcze nie wie. O śmierci Amy spowodowanej
właśnie przez nie długo nie mogłam zapomnieć. Więc pamiętaj: don’t blink!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz