[ NOTATKI DO RECENZJI Z MAJA 2017]
Witajcie!
Jedna noc. Tylko tyle wystarczyło, bym zaczęła i skończyła tę
niesamowicie, okrutnie wciągającą książkę. Zarwałam
noc,
ale nie żałuję, bo „ Spójrz mi w oczy, Audrey” to naprawdę
dobra powieść. Nie spodziewałam się też, że książka, która
według opisu miała być romansem, spowoduje, że znienawidzę zawód
matki. Ale po kolei.
Oryginalny tytuł: Finding Audrey
Polski tytuł: Spójrz mi w oczy, Audrey
Autor: Sophie Kinsella
Tłumacz: Maciej Potulny
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 320
„
Spójrz
mi w oczy, Audrey” to powieść o dziewczynie, której mózg
podpowiada, że
wszystko, co nieznane oznacza zagrożenie. By nie łapać z nikim
kontaktu wzrokowego, nosi czarne okulary i nigdy ich nie zdejmuje.
To
powieść o dziewczynie, która musi odnaleźć siebie, podejmując
walkę z samą sobą, z własnym chorym mózgiem i lękami, które
nie pozwalają jej żyć normalnie.
To
książka, która intryguje i skłania
do rozmyślań nad tym,
jak wiele trudów jesteśmy w stanie pokonać, by
wreszcie przestać poddawać się temu, co nas powstrzymuje.
Historia
Audrey jest w pewnym sensie tajemnicza. Od samego początku wiemy o
chorobie, z jaką zmaga się nastolatka, ale nie znamy jej przyczyny.
To jest największa niewiadoma tej powieści, nad którą rozmyślałam
przez długi, długi czas. Prawdopodobnie powodem skrzywienia Audrey,
jej strachu przed nieznanymi ludźmi było znęcanie się nad nią
przez koleżanki ze szkoły. Niestety, szczegółów możemy się
tylko domyślać. Według Audrey nie są one ważne, ale uwierzcie,
że nic mnie tak nigdy nie nurtowało, jak odpowiedź na pytanie: Od
czego to wszystko
się zaczęło?
Tak
jak mówiłam, streszczenie na okładce zapowiadało romans, ale
prawda jest taka, że jest on tylko jednym z wielu poruszanych w
książce wątków. I to nawet nie jednym z ważniejszych. Jasne,
związek z Linusem pchnął Audrey do życiowych zmian, ale żałuję,
że w późniejszych częściach powieści był on kontynuowany z
taką pobłażliwością. Miałam szczerą nadzieję, że odegra on
zdecydowanie większą rolę. Niestety, moja wewnętrzna niepoprawna
romantyczka nie została usatysfakcjonowana.
Właśnie,
romans między Audrey i Linusem; cały czas miałam wrażenie, że
już ten schemat gdzieś widziałam- chora dziewczyna poznaje
chłopaka, który uwalnia ją z jej lęków i obaw, i pokazuje dobrą
stronę życia. Brzmi znajomo, nieprawdaż?
"Zdaje się, że ja też doszłam do wniosku, że całe życie polega na tym, by wspinać się, a potem spadać i znowu się podnosić. I nieważne, że czasami jesteś w dołku. Liczy się to, żeby cały czas zmierzać mniej więcej do góry. Zawsze trzeba mieć nadzieję, że tak będzie. Mniej więcej do góry."
Audrey
jest ciekawą postacią, choć
nie wiem do
końca,
co o niej sądzić. Z jednej strony mogę śmiało przyznać, że ją
lubiłam, ponieważ byłam
w stanie wczuć się w jej sytuację oraz zrozumieć jej
zachowanie w niektórych sytuacjach.
Sama dobrze znam smak strachu przed nękaniem. Może nigdy nie byłam
w takiej sytuacji jak ona, nigdy nie bałam się świata za drzwiami
mojego domu, a przynajmniej nie
do tego stopnia. Jednakże, muszę przyznać, że były momenty,
kiedy mnie strasznie irytowała i miałam ochotę przeniknąć
przez kartki książki,
żeby porządnie nią potrząsnąć. No dobrze, nie będę się tak
nad Audrey pastwić. W końcu została mi do oceny jej mama!
Ta
kobieta była nie do zniesienia! Jeśli
ktokolwiek z was kiedykolwiek pomyślał, że jego rodzice są
niesprawiedliwi i szaleni, powinniście poznać mamę Audrey, Felixa
i Franka- panią Turner. Potrzebujecie wyjaśnienia dlaczego uważam
ją za najgorszą matkę wszech czasów, a
przynajmniej jedną z tych, których kompletnie nie jestem w stanie
zrozumieć?
Powodem większości problemów jest fakt, że pani Turner bierze
wiedzę o tym jak wychować dzieci, co jest dla nich dobre, a co nie,
z gazety „ Daily Mail”. Wierzy dosłownie we wszystko, co jest
tam napisane, a
każdą najgłupszą radę traktuje jak świętość. Chyba nie muszę
mówić, że zachowanie mamy Audrey nie ułatwiało życia jej córce.
Nie
wiem, dlaczego zmieniono tytuł z „ Finding Audrey” na „ Spójrz
mi w oczy, Audrey”. Oczywiście, polski tytuł też ma sens w
kontekście fabuły, ale uważam, że oryginalny jest dużo bardziej
adekwatny. Nie chodziło o to, by Audrey spojrzała Linusowi, czy
komukolwiek innemu w oczy. Książka mówi o ponownym poznawaniu
siebie, uwalnianiu się z choroby i wynikających z przeżyć urojeń,
o ponownej komunikacji ze światem. Dlatego właśnie uważam, że „
Szukając Audrey” byłoby lepszym tytułem. No ale cóż, nic się
nie da zmienić...
Podsumowując,
książka ta zdecydowanie zasługuje na uwagę. Polecam ją wam z
czystym sumieniem i mam nadzieję, że już niedługo uda mi się ją
zakupić i
przeczytać w oryginale.
OCENA: 9/10
Zainteresowałaś mnie tą recenzją, by sięgnąć po tą książkę. Jestem ciekawa przyczyny tej choroby.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Dziękuję bardzo za miłe słowa :) Ciekawe, czy tobie ta książka spodoba się w równym stopniu, co mnie :)
Usuń