Zatem, jest takie jedno amerykańskie miasteczko. Z
pozoru, niewinne. Derry jednak nie jest zwyczajne. Czyste zło, czające się w
kanałach pod miastem, przybierające dla niepoznaki kształt wesołego klauna
Pennywise’a co dwadzieścia kilka lat powoduje zniknięcia dzieci. Historia
Derry, czego dowiadujemy się stopniowo, zawiera wiele więcej krwawych wydarzeń.
Tak się po prostu dzieje. Ludzie z czasem przyzwyczaili się do tego, że co
jakiś czas gdzieś leje się krew i dla nich to już nic nadzwyczajnego.
Kolejny cykl śmierci rozpoczyna w wakacje 1958 roku morderstwo małego George’a Denbrough.
Bill- dwunastoletni brat zmarłego, obwinia się o
śmierć brata, od którego odejścia życie Billa diametralnie się zmienia –
rodzice stają się wobec niego zimni, co zdecydowanie nie pomaga chłopcu. Mimo
wszystko, Wielkiego Billa (oprócz jąkania się) charakteryzuje odwaga,
determinacja i niepochamowana rządza zemsty, która objawi się w swoim czasie. Uważam
go za najmniej ciekawego z bohaterów, pomimo że jest, powiedzmy, najważniejszy
z nich; bo jest kimś w rodzaju przywódcy. A może właśnie dlatego. Wyrasta na
nieco zmęczonego życiem, poddenerwowanego pisarza, co ratuje go w moich oczach.
Eddie Kaspbrak, który przyjaźni się z Billem od
początku historii, objawia się nam jako wrażliwy, chorowity i w nadmiernym
stopniu poddany swojej nadopiekuńczej matce chłopiec. Sam fakt, że zawsze musi
mieć przy sobie swój aspirator wypełniony lekarstwem na astmę nadaje mu
osobowości, jak dla mnie. Eds jest o tyle ciekawy, że tego typu postaci zawsze
mają u mnie plusy.
Richie Tozier jest przebojowy, energiczny i niekiedy
mówi za dużo, niż powinien (Bip – bip, Richie), przez co pakuje się w kłopoty.
Jego ulubionym zajęciem jest zmienianie głosów na, między innymi, głos
‘Murzyńskiego dziecka’ albo sąsiada o irlandzkich korzeniach. Czego może się
bać taki słabo widzący cwaniaczek, jak Niewyparzona Gęba? Powiem tyle, że
najlepsze cytaty, jakie zawiera książka wychodzą właśnie z ust Richiego.
Wesołość stanowi przykrywkę dla jego strachu. Nie sposób nie lubić tak wyraźnej
osobowości.
Beverly Marsh, czyli nasza zastraszona rudowłosa
piękność, która poza domem jedna okazuje się nie być taka strachliwa. Niestety,
swojemu ojcu nie może wypłakać się w rękaw. Bevvie jest odrobinę nijaka, o czym
świadczy to, że nie wiem, jak ją określić. Z jednej strony radzi sobie świetnie
w trudnych sytuacjach i ma umiejętności, których reszta nie posiada, ale też
uważam ją za naiwną i uległą. Nie wiem, co o niej sądzić, ponieważ pewne jej
działania sprawiły, że może jednak mam do niej pewnego rodzaju sympatię.
Jako dorosła, cóż, nie podoba mi się.
Stanley Uris nigdzie nie rusza się bez schludnego
ubioru i atlasu ptaków. Ten żydowskiego pochodzenia chłopiec jest powściągliwy
i spokojny, ale do czasu. Szybko traci zarówno cierpliwość, jak i zapał.
Naprawdę jednak potrafi zrobić użytek ze swojej rozległej przyrodniczej wiedzy.
Stan ma lęk, do którego niechętnie się przyznaje, a wynika on z historii, którą
niegdyś przeczytał. Teraz nie może się jej pozbyć, więc ona go nawiedza.
Dosłownie. Osobiście, bardzo lubię tę postać i to chyba przez to, że jest
najbardziej zbliżony do mnie charakterologicznie. Czytając niektóre jego
wypowiedzi, kiwałam głową z aprobatą, a to o czymś świadczy.
Ben Hanscom, pasjonat książek i słodyczy, wykazujący
duże zdolności architektoniczne. W bibliotece spędza więcej czasu, niż w domu,
co mówi samo za siebie. Jeśli ktoś chciałby rozpoznać go w tłumie, mogę
powiedzieć, że jako dziecko ma nieco zbędnych kilogramów, co zmienia się z
wiekiem. O dodatkowe zmartwienia przysparza Heystacka jego romantyczna natura,
ale to już inna sprawa. Na początku historii, polubiłam chłopca, ale z czasem
stał mi się jakby obojętny. To przykre, bo nie określiłabym go jako nijakiego.
Mike Hanlon wywodzi się z robotniczej,
afroamerykańskiej rodziny. Jedyny ocalony od zapomnienia, mogłabym rzec.
Chłopiec jest bardzo zaradny i charakteryzuje się wyjątkowo trzeźwym myśleniem.
Mógłby mieć trochę bogatszą osobowość, ale to nie zmienia faktu, że stanowi on
bardzo ważny punkt w fabule. Gdyby nie on, pewnie byśmy jej nie poznali…
Ta siódemka okazuje się dzielić ze sobą nie tylko
to, że każde z nich przeżyło spotkanie z Tym, ale co do jednego są odrzuceni
przez społeczeństwo. Dopiero kiedy wszyscy spotykają się w Barrens, czyli
miejscu ich schadzek, krąg się domyka. Prawda wychodzi na jaw, podobnie, jak
moc dżemiąca w tej grupie dzieciaków. Sytuacja każdego z Frajerów jest opisana
tak szczegółowo, że z pewnością zdacie sobie sprawę, że któreś z nich jest wam
zaskakująco bliskie charakterologicznie, jeśli po mojej krótkiej
charakterystyce jeszcze tego nie dostrzegliście. Jak to się mówi, każdy
znajdzie coś dla siebie.
Jaką bronią mogą dysponować takie niedoświadczone
gnojki, żeby przyprawić samo To o niepokój? Jak sprawili, że To dostrzegło w
nich przeciwnika, a nie ofiarę?
Historia Frajerów, która wydarzyła się w wakacje
1958 roku to jednak tylko część książki. Przecież dwadzieścia siedem lat po tamtych
wydarzeniach, To budzi się i znowu zaczyna swój żer. Bill, Eddie, Beverly, Ben,
Richie oraz Stan wyjechali z Derry, a ich losy potoczyły się w różnych
kierunkach. Prowadzą, jeśli można tak powiedzieć, normalne życie i rozwijają
swoje kariery telewizyjne, pisarskie i tak dalej. Najgorsze jest jednak to, że
żadne z nich nie pamięta dzieciństwa. Wszystko zostało wymazane z ich pamięci i
zapomnieli nawet samych siebie. Mike Hanlon jest wyjątkiem, ponieważ jako jedyny
z nich pozostał w mieście przez lata zbierając informacje z historii tego
miejsca. Kiedy ludzie zaczynają znajdować kolejne ciała dzieci, mężczyzna
postanawia wykonać telefony do swoich dawnych przyjaciół. Przysięga jest
przysięgą. Brutalnie, lecz stopniowo pamięć zaczyna wracać do każdego z nich.
Przyjeżdżają więc, chcąc nie chcąc do Derry na kolejne spotkanie z własnymi
lękami. A Pennywise stosuje bardzo cwane chwyty, by ich odstraszyć. Oj, bardzo
cwane. Czy, będąc dorosłymi ludźmi, uda im się pokonać tę ohydną, krwiopijczą i
jakże potężną siłę?
Szczegóły, szczegóły i jeszcze raz szczegóły. To one
sprawiają, że horror jest tak realistyczny, że w chwili zapomnienia naprawdę
można uwierzyć, że historie w nim przedstawione rzeczywiście miały miejsce.
Książka jest tak niesamowicie wciągająca wcale nie przez to, że jest wulgarna,
brutalna i krwawa. Czytałam ją długi czas i wcale mi się nie nudziła (pomimo,
że nie należy do najcieńszych) właśnie przez to, że bohaterowie są niebanalni i
świetnie rozbudowani psychologicznie. Zarówno nasza główna siódemka, jak i
bardziej poboczne postaci takie, jak Henry Bowers (który również stanowi bardzo
ważny wątek) i jego kolesie, z którymi Frajerzy nieraz musieli stoczyć walkę.
Sama forma sprawia, że trudno się znudzić tą powieścią, ponieważ cały czas
skaczemy po linii chronologicznej. Raz mamy wydarzenia dzieciństwa, zaraz
dorosłość i dochodzą do tego jeszcze opisy krwawych incydentów, jakie nastąpiły
kiedyś kiedyś oraz notatki Mike’a. Może to zabrzmiało trochę odstraszająco.
Gwarantuję więc, że nie macie się czego obawiać, bo się nie pogubicie. To
właśnie czyni tę książkę tak atrakcyjną w odbiorze, ponieważ wszystkiego
dowiadujemy się z czasem, stopniowo. Tak samo, jak pamięć wraca do bohaterów. Jest
genialnie napisana i możemy się w niej spotkać z nieograniczoną wręcz
wyobraźnią Kinga. Za to należy się owacja dla tego pisarza. ‘TO’ jest
początkiem mojej przygody z jego twórczością i mam zamiar przeczytać inne jego
horrory.
Gdybym miała powiedzieć krótko, o czym właściwie
jest ‘TO’ powiedziałabym, że o pokonywaniu lęków; o broni, którą każdy w sobie
ma, natomiast trzeba ją znaleźć; o heroizmie; o sile determinacji oraz, przede
wszystkim, o przyjaźni. Gdybym miała powiedzieć, jakie jest ‘TO’,
powiedziałabym, że zaskakujące (przynajmniej dla mnie). Byłam zaskakiwana przez
całą powieść, a przy zakończeniu, tym bardziej (mimo, że być może odrobinę bym
je zmieniła). Dodałabym jeszcze, że jest po prostu smutna. Bo w tej wielkiej
kałuży krwi można dostrzec łzy żalu. Czuję, że teraz w różnych momentach mojego
życia będą przypominały mi się właśnie te dzielne dzieciaki, które zjednoczyły
się w obliczu zagrożenia.
Jedna uwaga – oni byli aż za bardzo zjednoczeni.
Brakowało mi trochę ‘wewnętrznych konfliktów’. Gdyby tylko nie byli aż tak
zgodni ze sobą. Ale możliwe, że to właśnie cały sens, a ja niepotrzebnie żądam
dramy.
Obiecałam, że wspomnę słówkiem o filmie, więc oto
ono. Starej wersji jeszcze nie oglądałam, natomiast mogę wypowiedzieć się na
temat tej nowej. Stanowi ona jedynie namiastkę wszystkiego tego, co jest
zawarte w książce. Oglądając ‘IT’, czułam duży niedosyt i lekkie rozgoryczenie
tym, że zmieniono tu wiele faktów. I mówiąc ‘wiele’ wcale nie przesadzam tym
bardziej, że są to istotne fakty. Natomiast, tego, że rola Billa Skarsgårda jako Pennywise'a jest genialna, nie można odmówić. Cóż, czekam na ‘IT. Chapter Two’, nad którym
obecnie trwają prace i który wejdzie na ekrany kin w następnym roku. Liczę, że
jeszcze zobaczę to, czego nie miałam okazji zobaczyć w pierwszej, a chciałam.
Nie mogę się powstrzymać, żeby nie załączyć mojego rysunku, który narysowałam już jakiś czas temu we frustracji po obejrzenie filmu związaną z tym, że niektórzy aktorzy nie wyglądali tak, jak wyobrażałam sobie postaci czytając książkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz